Z niekłamaną przyjemnością, ale też również z pewną obawą podchodzę do tej recenzji. Przyjemnym jest fakt, iż Zino jest jedną z moich ulubionych kompozycji lat 80-tych i w mojej osobistej klasyfikacji plasuje się na bardzo wysokim miejscu, oczywiście miejsce na najwyższym stopniu podium pozostawiając fenomenalnemu Givenchy Gentleman czy Drakkar Noir. Moje obawy zaś, spowodowanem są faktem, że niezwykle trudno opisać tę bogatą i wspaniałą kompozycję.
Zino Davidoff określany jest jako zapach przełomowy i wyprzedzający swoją epokę. Otóż kompozycja ta, w dużej mierze oparta jest o nuty kwiatowe. Oczywiście, nuty te już wcześniej były wykorzystywane w perfumach - od wód kolońskich, gdzie natężenie kwiatów było całkiem spore, aż do perfum stricte męskich, gdzie zazwyczaj dominował jaśmin.
Otwarcie Zino to przede wszystkim lawenda, szałwia i palisander. Wiele osób przyrównuje tę fazę zapachu do woni zgniłych kwiatów, tudzież do wody z wazonu, w którym stały zgniłe kwiaty. Porównanie jak najbardziej adekwatne, kto zmieniał kiedyś wodę w wazonie po takich kwiatach, wie jak to pachnie. Przyznam się szczerze, iż sam dość długo podobnie obierałem otwarcie Zino. Zmiana w moim postrzeganiu nastąpiła po rozmowie z kolegą aleksandrem, który opisał Zino jako zapach wyrzuconych na brzeg morza wodorostów. Bingo, przecież to jest to!
Część osób wspomina o nucie fekalnej pojawiającej się w Davidoffie. Niektórzy przyrównują ten zapach do woni starej szafy, czy też do futra rosomaka. Przyznam szczerze, że sam nut fekalnych nie wyczuwam, nie wspominając o futrze. Zgniłe kwiaty, czy też wodorosty - owszem. Jeżeli zaś chodzi o szafę, to przez drzewny klimat kompozycji, mógłbym się zgodzić.
W sercu czujemy przede wszystkim kwiaty. Do mojego nosa najbardziej intensywnie dociera zapach geranium, które osobiście bardzo lubię.
Wąchając Zino Davidoff nie sposób nie wspomnieć o najważniejszym. Otóż, wydaję mi się, iż wszystkie składniki układają się w specyficzną woń tytoniu. Tytoniu jako takiego nie ma tu w składzie, przynajmniej patrząc na spis nut podany na Fragrantice. Nie da się jednak ukryć, że kompozycja układa się w sposób imitujący jego woń. Biorąc pod uwagę fakt, że za kompozycją stoi jeden z największych producentów wyrobów tytoniowych, wydaje się, iż rzeczywiście było to zamysłem perfumiarzy stojących za kompozycją.
Wczesna baza zaczyna przynosić nam nieco więcej akordów drzewnych oraz odsłania składnik, który będzie stanowił o sile i niepowtarzalnym charakterze tej fazy. Mam na myśli wanilię, która znakomicie uzupełnia się z nieco "przegniłą" kwiatową wonią. Nie jest to wanilia ulepkowa, czy też budyniowata. Delikatnie podkreśla drzewno-tytoniowy charakter bazy. Całość sprawia delikatnie kremowe wrażenie, rozrywane jednak, raz po raz, kwiatami. Zino wg mnie najlepiej sprawdzi się wieczorami. Uznane autorytety twierdzą, iż zapach raczej na zimę, ja jednak fantastycznie czułbym się w nim również w wiosenne, czy letnie wieczory. Nie wzbraniałbym się również przed użyciem go w ciągu dnia, aczkolwiek wydaje mi się zbyt "niepokojący". Jeżeli lubicie zwracać na siebie uwagę Zino będzie znakomitym wyborem, nie sposób przejść obojętnie obok tej kompozycji. Uważam Zino za arcydzieło perfumiarstwa męskiego.
W świetle tego wszystkiego co o nim myślę i co napisałem, smutnym staje się fakt wycofania tego zapachu. Informacja taka pojawiła się dwa lata temu na basenotes. Ci, którzy liczą na to, iż jest to jakieś przekłamanie, będą raczej niepocieszeni. Otóż otrzymałem informacje z firmy Coty, która zarządza marką Davidoff, a przynajmniej jej "pachnącą" częścią, że zapach faktycznie został wycofany. Smutny fakt, ale chyba nie dziwi tak bardzo, gdy spojrzymy na to, jakie kompozycje obecnie generują wysokie słupki sprzedaży. Kto więc jeszcze nie miał okazji poznać Zino, niech uczyni to teraz, gdy ceny są jeszcze na rozsądnym poziomie. Jestem przekonany, że za dwa, może trzy lata, cena Zino osiągnie poziom cen Davidoff Classic, czy Davidoff Relax.
Używam tego produktu od: nie używam
Ilość zużytych opakowań: brak