Le Jardin to już klasyk, podobnie jak wersja d'Amour czy też inne zapachy charakterystyczne dla tamtego okresu (jak Blase czy Anais Anais). Mimo koncentracji EDT, ma doskonałe parametry użytkowe - tak, że niejedne EDP mogłyby mu zatyczkę czyścić ;).
Te perfumy są bardzo mocno kwiatowe, właśnie w typie Anais Anais Cacharel - czuć, że to nie jest najnowszy wypust, jest na bogato i bardzo intensywnie - aż kręci się w głowie od tego bukietu.
Otwarcie zapachu jest mocne i odurzające, czuć miętę, estragon i bergamotkę, w tle majaczą kwiaty: tuberoza (moja ulubiona), magnolia, cyklamen, elegancka, nieco gorzkawa róża, chłodna konwalia, nieco duszny jaśmin, a wszystko to okraszone ylang-ylang. Jest tutaj słodycz, ale to słodycz kwiatowa, nieco duszna, narkotyczna. Wilgotna i rozbuchana.
To jak kwitnący ogród późną wiosną - właśnie przestało padać i wyszło słońce, czuć lekką wilgotność oraz zieloność, istna feeria aromatów, momentami kręci nam się w głowie, ale wcale nie chcemy stamtąd wychodzić - coś nas przyciąga i przyciąga, otumaniając i okręcając swoim szalem z płatków i liści.
Baza jest równie ciekawa, bowiem z jednej strony otulająca i ciepła (piżmo i drzewo sandałowe), a z drugiej zapach przez cały czas zachowuje swoją zieloność oraz chłód (mech dębowy i cedr).
Le Jardin jest niezwykle intrygujący, tym bardziej, że nie jest łatwo zrobić perfumy kwiatowe, które nie będą mdlić lub kojarzyć się z kwiaciarnią - Max Factorowi się to udało, w stu procentach.
Projekcja i trwałość jak w perfumach z dużo wyższej półki, są wyczuwalne przez cały dzień, dopiero pod koniec nieco przygasają, układając się nieco bliżej ciała.
Trzeba lubić ten typ, to fakt, ale miłośniczki powinny być zadowolone.
Przyjemne, kwiatowe perfumy starej szkoły, bogate i złożone, kobiece i zwracające uwagę innych - dziś już takich nie będzie, młodzież nie doceni ;)
*Flakon uroczy, matowe szkło, złoty atomizer i zatyczka w kształcie kwiatka - naprawdę piękny i idealnie odzwierciedlający naturę zapachu.