Już od dłuższego czasu kusiły mnie produkty Biolove, ale konkretnie te o zapachu borówki. Wiele osób twierdziło, że zapach jest niesamowicie intensywny i czarujący. Ostatecznie na zakup tego masełka skusiła mnie oczywiście promocja. Zapłaciłam za nie około 5 zł i nie mogłam się doczekać, kiedy zaaplikuję je na usta.
Po otwarciu w moje nozdrza uderzył niesamowity zapach! Naprawdę wszystkie te zachwyty nie były ani odrobinę przesadzone. Jest bardzo intensywny i naturalny, rzeczywiście odwzorowuje borówkę. Ma się ochotę to masełko zjeść :)
Masełko z tego pudełeczka ciężko wydobyć palcem, trzeba go „wydłubywać”, najlepiej paznokciem. Jest to po części wina opakowania i konsystencji. Masełko jest bardzo tępe, nie dość, że trudno go wyjąć z opakowania, to jeszcze nie rozprowadza się zbyt dobrze na ustach. Nie dość, że ma dziwną konsystencję, to po kilkunastu dniach używania zauważyłam, że pojawiły się jakieś grudki, jakby drobinki peelingujące? Dziwne, bo producent nic o tym nie wspomina, a i one pojawiły się wtedy, kiedy dokopałam się do niższej warstwy. Z wierzchu nic takiego nie było. Nie jestem fanką takich rozwiązań, wolę standardowy peeling w osobnym opakowaniu, a balsam do ust powinien być wg. mnie idealnie gładki. Szkoda, że producent o tym nie wspomniał.
Forma opakowania nie jest idealna. Wolę pomadki i masełka ochronne w formie sztyftu, ponieważ jest to dużo bardziej higieniczne i taką pomadkę możemy wszędzie ze sobą zabrać. Jest też ją po prostu łatwiej zaaplikować. Opcja w odkręcanym „słoiczku” to opcja niestety tylko łazienkowa, bo używając go trzeba mieć czyste ręce. To aluminiowe, odkręcane pudełeczko działa jednak bez zarzutu, odkręca i zakręca się wygodnie, a plusem jest to, że zużyjemy całość produktu i nic się nie zmarnuje. Chociaż z tym zużyciem całości to tak tylko teoretyzuję, bo w praktyce na pewno tego nie zrobię i reszta wyląduje w koszu. Już wszystko tłumaczę.
Robiłam kilka podejść do tego masełka: używałam go przez kilka dni parę razy dziennie, po czym zauważałam bardzo duże przesuszenie ust. Objawiało się to początkowo dyskomfortem, uczuciem ściągniętej i przesuszonej skóry, żeby po kilku godzinach zobaczyć dużo suchych skórek, które bardzo rzadko pojawiają się na moich ustach! Za pierwszym razem trochę mnie to przeraziło, ale pomyślałam, że może uratuje mnie zwykły balsam Eos i Evree, których używałam przed tym masełkiem. Po dwóch dniach niepokojące objawy ustąpiły. Już wtedy wiedziałam, że będę miała ciężką i nieprzyjemną przeprawę z tym masełkiem, no ale bardzo chciałam go porządnie przetestować, więc jeszcze przez kilkanaście dni tak się katowałam. Kolejny raz skończył się takim samym efektem i koniecznością ratowania się innymi balsamami. Trzecie podejście nie wywołało co prawda suchych skórek, ale sprawiło, że moje usta cały czas wołały o nawilżenie. Dopóki miałam to masełko na ustach było ok, ale jak tylko się wchłonęło – usta zaczynały mnie piec, skóra była napięta i odrobinę podrażniona. Czułam, że produkt absolutnie nie nawilżył mi ust.
Nie wiem, czy tylko na mnie tak zadziałał, czy inni używając go maja podobny problem, ale nie polecam tego masełka. Strasznie żałuję, że mi się nie sprawdził, bo wprost zakochałam się w tym zapachu, ale po prostu będę musiała wypróbować inne produkty z tej serii.
Wady:
- produkt nie nawilża, a wręcz wysusza (lub uczula) moje usta
- ciężko nabrać produkt na palec, trzeba go „wydłubywać”, najlepiej paznokciem
- opakowanie w niehigienicznej formie
- dostępność (tylko w Kontigo)
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie