Flakon to mistrzostwo świata i już on sam zachęca do poznania zapachu. Do tego, podobnie jak Dsqared2 mam wybitną słabość do nut drzewnych i olfaktoryczne uzależnienie od cedru. Jestem zachwycona, kiedy emanuje ciepłem południa, ale jeszcze bardziej pociąga mnie, kiedy jest prosty, suchy, chłodny i pełen drzazg. Kiedy zobaczyłam spis nut She Wood, spodziewałam się, że fiołek i cedr stworzą parę bardzo przestrzenną, pełną rześkości i nie bardzo kobiecą. I żeby nie było, przestrzeń tutaj jest, świeżość również. Jest też kobieco, ale osobiście już chyba wolę fiołki w męskim Farenheicie i dodam, że to nie do końca dlatego, że uważam, że Dsquared2 stworzyło zły zapach ;)
Od pierwszego psiknięcia czuć, że to hołd złożony młodej, delikatnej dziewczynie. A może bardzo subtelnej kobiecie? To już nieważne. Ważne, że chłodek cytrusów i neroli jest jak nieśmiałe spojrzenie błękitnych oczu. Cóż, nie wątpię, że taki wzrok może urzekać niejednego mężczyznę i że sporo osób postrzega She Wood na etapie nut głowy jako urokliwy, łagodny i ciekawy zapach. No bo jak tu oprzeć się świeżości świetlistego lasu tuż po deszczu, kiedy zza chmur wychodzi słońce?
Dla mnie problem rozpoczyna się chwileczkę później. Kiedy tylko ulotny czar cytrusów pryśnie, pryska też cały urok. Las ze świetnie wyczuwalnym zapachem lekko wilgotnego drewna, piękny i usiany fiołkami, staje się matnią, labiryntem bez wyjścia. Rzędy identycznych drzew, tysiące identycznych kwiatów. Zbyt krystaliczne powietrze. Bezruch jest złowrogi i spotęgowany do nieskończoności, cisza brzęczy w uszach. Spokój nie niesie odpoczynku, kompletnie nie pociąga, tylko niepokoi. Para niebieskich oczu zdaje się należeć do poukładanej, spokojnej i rozważnej psychopatki.
Dobrze, że zapach szybko umyka i po około czterech godzinach przechodzi do głębokiej bazy. Dopiero tam, drewniana deseczka i mydlana świeżość uświadamiają, że to był tylko zły sen.
Nie mam nic przeciwko temu zapachowi, gdy nosi go ktoś inny. Jest wtedy słabo wyczuwalny i nie męczy. Sama kreacja przejrzystego, ni to ciepłego, ni to zimnego, wiosennego lasu jest bardzo dobra. Tylko, że kiedy noszę go sama jest być może nawet ZA dobra, ZA porządna i ZA świeża, żeby mnie nie przygnieść. Cóż, utożsamiając się z Carrie (nie tą z wielkiego miasta, tylko z powieści Kinga), na pewno tak bym pachniała. Ale z racji tego, że się nie utożsamiam, daję mu czwórkę i przyznam szczerze, że nawet nie korci mnie, żeby do She Wood wracać.