Ponieważ bardzo lubię markę Zoeva, bardzo się ucieszyłam, gdy firma wprowadziła na rynek swój pierwszy podkład i wiedziałam, że muszę go przetestować.
Bardzo podoba mi się gama kolorystyczna--wybór odcieni jest ogromny, myślę że każdy znajdzie coś dla siebie, i bladolice, i śniade osoby, i te bardziej "chłodne" i "ciepłe". Używałam odcieniu 010 Aglow, który okazał się dla mnie jakieś dwa tony za jasny, a jestem mówiąc wprost blada jak ściana. Chciałabym tylko zauważyć, że to nie jest całkiem neutralny odcień, a lekko chłodny- ociepla się jakiś czas po nałożeniu. Na szczęście nie ma brzydkich różowych czy pomarańczowych tonów, jednak niestety oksyduje- po godzinie, dwóch jest ciemniejszy o jeden ton, więc polecam kupić jaśniejszy odcień.
Bardzo spodobało mi się wykończenie podkładu- jest to naturalnie wyglądająca półsatyna. Nie błyszczałam się nawet w strefie T, ani nie wyglądałam staro i sztucznie jak po typowo ciężkich, matujących pokładach. Twarz sprawiała wrażenie naprawdę zdrowej i świeżej. Jeśli ktoś jednak potrzebuje więcej matu, wystarczy zwykły puder.
Zaskoczyło mnie to, że fluid Zoevy jest tak trwały- wytrzymał 10 godzin bez poprawek, bazy i bibułek matujących z samym tanim pudrem z Rimmel.
Ogromną zaletą tego kosmetyku jest fakt, że doskonale trzymał się mojego przetłuszczającego się nosa i w ogóle się nie wytarł ani nie zważył. Do tej pory większość podkładów nie dawała sobie rady z tym obszarem.
Bardzo spodobało mi się również to, że tego fluidu praktycznie nie czuć na twarzy. Jest lekki niczym krem tonujący. Nawet kremy BB azjatyckich marek byly dla mnie bardziej ciężkie.
Przejdę teraz do krycia- jest lekkie w kierunku średniego. Fluid pięknie wyrównuje koloryt cery, ale zakrywa jedynie bardzo małe niedoskonałości- nie poradził sobie z większymi naczynkami czy wypryskami, jednak producent nie obiecywał dużego krycia. Nie zauważyłam też, aby podkreślał pory.
Niestety kosmetyk nie jest pozbawiony wad. Krycie można budować, ale każda kolejna warstwa powoduje delikatne ważenie się podkładu na twarzy. Do tego przy większej ilości niż pół kropelki fluid zaczynał zbierać się w załamaniach skóry i zmarszczkach. Nie da się go dobrze nałożyć pędzlem czy gąbką, tylko palcami udało mi się zrobić coś sensownego, ale naprawdę nie jest łatwo dobrze rozprowadzić ten podkład , więc przygotujcie się na kilka minut zabawy. I o ile Authentik Skin fajnie współgra z różem, bronzerem czy korektorem, to ciężko dobrać pod niego krem czy bazę.
Zauważyłam również, że aby podkład wyglądał dobrze, skóra musi być porządnie nawilżona i zmiękczona. U mnie sprawdzał się dopiero po dobrym kremie i całonocnej maseczce. Co prawda nie podkreślał skórek, ale bardzo brzydko wyglądał bez stosowania specjalnych zabiegów. Dlatego nie poleciłabym go osobom z cerą suchą lub odwodnioną albo po kuracjach złuszczających.
Przejdę teraz do najgorszej rzeczy, która spowodowała, że postanowiłam już nigdy nie dać mu kolejnej szansy. Po kilku dniach używania podkładu-reszta kosmetyków była sprawdzona i używana od długiego czasu, więc to on jest winowajcą- moja twarz pokryła się drobnymi, ropnymi krostami, a na ogół prawie w ogóle nie mam pryszczy, tylko same zaskorniki. Być może to uczulenie lub źle reaguję na jakiś składnik produktu, jednak bardzo mnie to rozczarowało, a wysyp leczyłam dobre kilka dni i dalej się nie uporałam do końca z niedoskonałościami, dlatego wolę ostrzec posiadaczki cer mieszanych i tłustych.
Podsumowując, mimo że kosmetyk ma dużo zalet, nie jestem w stanie ani go używać, ani polecić innym osobom.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie