Orzechy w czekoladzie, galaretki, słodycz i moc, czyli witajcie w świecie Thierrego :)
Jestem absolutną wyznawczynią klasycznego Angela. Mogłabym nie mieć żadnych innych perfum, ale niebieska gwiazdka być musi i koniec kropka. Kocham ją całym sercem, a najpiękniej wybrzmiewa w zimowe wieczory, gdy mróz szczypie w policzki (i w tyłek!), a wirujące płatki śniegu skrzą się na tle świecących latarni - bajkowy opis, bo i zapach bajkowy ;),
Ale, ja tu gadu gadu, a tu Angel Muse czeka!
Byłam niesamowicie ciekawa tych perfum, nie będę ukrywać - zastanawiałam się, ile jest w nich Angela, czy to paczulowo-czekoladowe DNA zostało zachowane czy też nie. I powiem tak - podobieństwo jest, ale Muse to w mojej opinii inny zapach, równie interesujący, jak jego starszy brat.
Sercem zapachu jest nuta orzechów w czekoladzie, podbita lekką kwaskowatością mandarynki i cytryny i delikatnie przełamana marakują oraz liściem czarnej porzeczki. Baza jest drzewna, karmelowo-czekoladowa, ciepła i otulająca. Angel Muse są pełne przyjemnej, tropikalnej słodyczy, a jednak nie są jadalnie słodkie. Raz czuję orzeszki i już, już robi się bardzo słodko, gdy nagle dostaję po nosie czymś świeżym i cytrusowym. I tak przez cały czas, bawią się te składniki w chowanego i zaskakują mnie co rusz. Niemniej jednak, jest słodko, muglerowo, angelowo, a to za sprawą tej czekolady i karmelu - ale orzechy łagodzą to, czynią kompozycję lżejszą i noszalną. Brak tutaj paczuli, co dla osób, które nie były w stanie jej udźwignąć jest dobrą wiadomością.
Gdzie i kiedy kocham nosić Angel Muse?
Wspaniale pasował mi do jesieni, do ramoneski, do ciepłych sweterków, skórzanych spodni i botków. Pasuje do polskiej, złotej jesieni, z wirującymi na wietrze liśćmi, zapachem dymu i śliwek, do spacerów po parku.
Pasuje i teraz, do śniegu i mrozu, bo otula i ogrzewa równie dobrze, jak moje szale i puszyste, ciepłe golfy. Zapach kobiecy, poprawiający nastrój i zaspokajający chęć na coś słodkiego ;). Miły, ale i drapieżności mu odmówić nie można, o nie, moje panie, w końcu to dzieło pana Muglera ;).
Dopełnia wizerunku, intryguje płeć przeciwną i dodaje pewności siebie.
Bardzo trwały, choć to tylko EDT - jednak na materiałach trwa aż do prania, na skórze zaś do prysznica. Projekcję ma zacną, wprawdzie nie ciągnie się metrowym ogonem za nosicielką, ale jest wyczuwalny i komplementowany.
Słowem - pełen słodyczy, seksowny, kobiecy otulacz na chłodne dni, niebanalny i intrygujący. Jestem zachwycona i chcę więcej, zdecydowanie! <3