Dostałam ten tusz w prezencie. Ucieszyłam się jak szczerbaty na suchary – mam bardzo cienkie, rzadkie, jasne, a do tego skierowane ku dołowi rzęsy. Naprawdę niewiele tuszy jest w stanie doprowadzić je do porządku, może dotąd spotkałam takie ze dwa. No ale co jak co, ale przecież dla Lancome nie będą stanowić wyzwania? Hmm… ale czy na pewno?
Opakowanie jest bardzo ładne. Duże, eleganckie, ale minimalistyczne. Bardzo dobrze wykonane. Nic nie odpryskuje, nie zmazuje się, nie rysuje. Jest całe czarne, a logo i napisy srebrne. Wygląda bogato i luksusowo. Łatwo je dokładnie zakręcić, co eliminuje ryzyko wysychania tuszu. Nie jest oczywiście ciężkie, ale czuć, że cos trzymamy w dłoni. Rączka jest bardzo wygodna. Opakowanie zawiera 6,5 ml tuszu.
Szczoteczka jest tradycyjna, włochata, dość spora, ale nie ogromna. Ja mówiąc szczerze chyba wolę takie, chociaż mój ulubieniec ma silikonową, więc nigdy nie zamykam się na dany typ. Ma kształt spirali, z jednej strony włoski są krótsze, a z drugiej krótsze. Końcówka jest zgrabna, łatwo nią dotrzeć w trudno dostępne miejsca. Niestety nabiera zbyt dużą ilość produktu, początkowo konieczne było zebranie nadmiaru.
Zapach dość intensywny, bardzo typowy dla tego typu produktów. Jednak nie jest uciążliwy, ponieważ szybko wietrzeje. Tusz ma czarny kolor, głęboki, absolutnie nie szarawy. Podoba mi się, dobrze się prezentuje. Nie sprawia żadnych kłopotów w demakijażu, wystarcza mi płyn micelarny i domycie żelem. Wydajność również w porządku, może nie mamy tu bardzo dużej pojemności, ale starcza naprawdę na długo. Chociaż często bywa na promocji, to cena i tak boli – regularna to 159 zł.
Lubię mieć mocno podkreślone rzęsy, nie dla mnie prawie niewidoczny efekt. Stąd zwykle tuszuję je długo, nakładając kolejne warstwy. Z masakrą Lancome pracowało mi się dość trudno. Cały szkopuł w tym, że szalenie szybko przenosi się na rzęsy i ekspresowo wysycha, co samo w sobie oczywiście problemem nie jest. Jednak naprawdę łatwo nim posklejać włoski. Machasz szczoteczką, efekt jest super, myślisz sobie, no dobra, to teraz ostatni raz… i cały misterny plan wszyscy wiemy gdzie :) Zbite rzęsy, nieestetyczne grudki czy pajęcze nóżki. Można naprawdę szybko się umalować, jednak wymaga to dobrego wyczucia, kiedy zakończyć tuszowanie. Czasem udawało mi się stworzyć zadowalający efekt, jednak zdecydowanie częściej musiałam gasić pożary. Przyznam, że zdecydowanie jest to tusz pogrubiający. Delikatnie też wydłuża. Nie jestem w stanie stwierdzić, jak z podkręceniem, ponieważ to załatwiam zawsze zalotką. Trzyma kształt w stopniu powiedziałabym zadowalającym, chociaż mógłby lepiej. Jest delikatny, nie podrażnia, nie wywołuje łzawienia i szczypania, co jest dla mnie dużym plusem, ponieważ mam bardzo wrażliwe oczy. Last, but not least – trwałość. Jestem zawiedziona, oczekiwałam dużo więcej od takiej marki jak Lancome. Po całym dnu lubi odbić się na dolnej powiecie. Często też zauważam drobny osyp w tej okolicy. To niedopuszczalne w tuszu za taką cenę. Cieszę się, że go dostałam i mogłam przetestować, bo przynajmniej wiem, żeby nie inwestować w niego własnych złotówek :)
Zalety:
- szybko się nim pracuje
- dobrze pogrubia
- ładny, głęboki kolor
- nie podrażnia
Wady:
- delikatnie się osypuje
- odbija się na dolnej powiece
- lubi skleić rzęsy
- cena w stosunku do jakości
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie