Nie można narzekać na nudę, jeśli chodzi o produkty do pielęgnacji. Producenci prześcigają się w wymyślaniu rozmaitych produktów, które nie tylko mają mieć jakieś konkretne działanie, ale też kuszą nowymi wrażeniami – pieniące się po zetknięciu się z tlenem maseczki w płachcie i kremie, maseczki żelowe, musy do mycia, balsamy, płatki kwiatów zatopione w tonikach czy płynach micelarnych, ale też pianki do mycia twarzy. O ile jestem sceptyczna, jeśli chodzi o różne tego rodzaju „wynalazki”, to już jakiś czas temu pomysł delikatnego mycia twarzy przyjemną, miękką pianką zaciekawił mnie na tyle, że postanowiłam znaleźć i przetestować jakiś produkt z tej kategorii. Ponieważ, jak się okazało, w różnych sklepach z kosmetykami wybór tego rodzaju produktów jest szeroki na tyle, że w zupełności wystarczy do długich testów.
Kosmetyk marki Lierene przyciągnął mnie przede wszystkim za sprawą dobrych opinii zarówno tu, na Wizażu, jak i na mojej ulubionej grupie na Facebooku dotyczących kwestii pielęgnacji twarzy. Byłam bardzo ciekawa tego produktu, szczególnie że marki tej nigdy wcześniej nie testowałam jakoś szczególnie, a cena była na tyle niska, że nie bałam się tak mocno, czy kosmetyk może okazać się bublem. Na mój wybór wpływ także miał fakt, że pianka jest dostępna w każdej drogerii Rossmann i przy każdej wizycie bardzo intrygowało mnie zielone, wyróżniające się opakowanie tego kosmetyku, a także obecność takich ciekawych składników jak probiotyki.
Pianka zamknięta jest charakterystycznym dla tego rodzaju produktów opakowaniu – okrągłej butelce z pompką z mechanizmem spieniającym, przykrytą w tym wypadku przezroczystą nakładką. Plastik, z którego zostało wykonane opakowanie, również jest transparenty, dzięki czemu można bardzo łatwo kontrolować zużycie produktu i ma lekko zielony kolor. Tło etykiety produktu tworzy coś w rodzaju efektu ombre: u góry jest intensywnie zielone, mające się kojarzyć, jak przypuszczam, z naturą i świeżością, potem powoli przechodzi w coraz jaśniejszą zieleń, aż przy dolnych krawędziach etykieta jest transparentna. Grafika jest bardzo minimalistyczna – na przodzie opakowania, u góry, znajduje się grafika przedstawiająca zarys zielonego liścia i skapującej z niej kropli wody, co ma przywodzić skojarzenia z naturą, ale również świeżością, nawilżeniem. Więcej miejsca zajmują tutaj napisy wykonane białą i żółtą czcionką: pionowy napis z nazwą marki, dużą, przyciągającą uwagę nazwę linii, do której należy kosmetyk, informację o tym, że kosmetyk zawiera niemal same substancje pochodzenia naturalnego, przedstawienie najważniejszych i najciekawszych składników kosmetyku, a także określenie rodzaju produktu i cery, jaka według producenta będzie najbardziej zadowolona. Sporo tego, ale wszystko zostało ułożone jednak w sposób dość estetyczny, nieprzytłaczający, niesprawiający wrażenia bałaganu. Na drugiej stronie, na przezroczystej etykiecie, można znaleźć dwa zielone prostokąty, na których producent białą, dość dużą czcionką, opisał dość szczegółowo kosmetyk, a także funkcje składników aktywnych i podał instrukcję stosowania. Na drugim prostokącie znajduje się dodatkowo skład kosmetyku. Całość, w mojej ocenie, rzeczywiście kojarzy się z świeżością, jaką ma się poczuć po umyciu twarzy, a także naturalnością, ale poza tym jest zupełnie przeciętne, bardzo nudne i wyróżnia się na półkach jedynie kolorem, chociaż doceniam uporządkowanie informacji i pewien minimalizm.
Produkt to przezroczysty płyn, który – dzięki mechanizmowi umieszczonemu wewnątrz opakowania – zmienia się w białą piankę. Jest to całkiem przyjemna pianka, dobrze zbita i jednocześnie miękka (ale nie w jakiś wyjątkowy sposób; powiedziałabym, że bardziej przeciętny), którą można komfortowo rozprowadzić po twarzy – w przeciwieństwie do wcześniej używanej pianki marki N.A.E utrzymuje się w piankowej strukturze na skórze, dzięki jej zmywanie jest wygodniejsze i bardziej intuicyjne. Kosmetyk ma wyraźnie wyczuwalny, świeży, cytrusowy zapach, co pasuje do całej otoczki związanej ze świeżością, stworzonej przez producenta. Ta woń rzeczywiście kojarzy się z preparatami do mycia toalet albo tanimi odświeżaczami do powietrza, jednak mi zdecydowanie bardziej przeszkadza zapach jako taki: chociaż pianka nie wyrządza mi żadnej krzywdy, użycie składników zapachowych może zwiększyć ryzyko podrażnień u osób z wrażliwą, problematyczną skórą. Wydajność produktu jest, w moim odczuciu, nieco gorsza od poprzedniego mojego produktu w tej formie, ale mimo wszystko myślę, że przy moim użyciu jednej pełnej pompki codzienne rano, powinien starczyć na kilka miesięcy.
Kiedy spojrzymy na skład produktu, zaraz obok gliceryny i dwóch łagodnych detergentów – Cocamidopropyl Betaine oraz Coco-Glucoside, znajdziemy sok z aloesu, ostatnio bardzo popularny w kosmetyce, który ma działanie łagodzące, kojące i nawilżające. Kosmetyk zawiera również wyciąg z wąkorty azjatyckiej (kolejnej rośliny robiącej ostatnio zawrotną karierę) o działaniu symulującym wytwarzanie kolagenu i przyspiesza gojenie się ran, a w produkcie zmywalnym z pewnością łagodzącym. Obiecany przez producenta na opakowaniu probiotyk to bioferment z bakterii Lactobacillius – tego rodzaju składnik na ogół wpływa na wzmocnienie mikrobiomu skóry i przywraca jego równowagę, dzięki czemu zwiększa odporność, ogranicza rozwój organizmów patogennych, wykazuje działanie antybakteryjne, a także nawilża, zmniejsza wrażliwość i reguluje pracę gruczołów łojowych. Salicylan sodu oraz sól sodowa kwasu fitowego poza chelatowaniem całości i tworzeniem odpowiedniej konsystencji, działają lekko przeciwzapalnie; podobne działanie ma również maltodekstryna, która, poza stabilizowaniem produktu, również lekko nawilża. Ciekawymi składnikami, których obecność – przyznam – w tym kosmetyku zaskoczyła mnie nieco, są glukonolakton, kwas PHA, który, jak się domyślam, w tym kosmetyku pełni przede wszystkim funkcję nawilżającą, niż złuszczającą (procentowa ilość składników jest tajemnicą osób odpowiedzialnych za stworzenie produktu, ale ten kwas wykazuje właściwości złuszczające przede wszystkim w produktach używanych w zabiegach kosmetycznych), a także witamina C w podstawowej formie kwasu askorbinowego, działająca rozświetlająco i antyoksydacyjnie, ale na to, jak sądzę, nie ma większych szans przy produkcie zmywalnym. Kosmetyk zawiera również niezbędne konserwanty i substancje umożliwiające stworzenie pianki.
Produktu, ze względu na delikatność (z racji samej postaci pianki), używam rano, po wstaniu z łóżka, by przemyć twarz z resztek wieczornej pielęgnacji i innych zanieczyszczeń i na czystą twarz nałożyć kosmetyki na dzień. Jak pisałam wyżej, do pokrycia całej twarzy i dokładnego umycia jej, wystarcza mi jedna pełna pompka kosmetyku. Po zmyciu utrzymującej się na skórze pianki ciepłą wodą, skóra jest rzeczywiście ładnie miękka, lekko nawilżona, bez żadnych nowych podrażnień czy zaogniania starych (szczypie jedynie na otwartych, gojących się rankach, ale myślę, że to norma) i zazwyczaj bez nawet niewielkiego ściągnięcia skóry (chociaż czasem się zdarza), ale przede wszystkim bardzo dobrze, komfortowo oczyszczona, przygotowana na nakładanie pielęgnacji, a także odświeżona. Bardzo ucieszyło mnie takie działanie, ponieważ mimo ogromnego rynku kosmetycznego nie jest wciąż łatwo znaleźć produkt dobrze oczyszczający i niepowodujący podrażnień na skórze wrażliwej, szczególnie wśród oferty drogeryjnej. Przyznam jednak szczerze, że nie wiem, jak pianka ta radziłaby sobie w dwuetapowym oczyszczaniu wieczorem, kiedy musiałaby zmyć – w moim przypadku – balsam do demakijażu, brud, resztki pielęgnacji oraz wodoodporny filtr przeciwsłoneczny; uważam jednak, że jest to delikatniejszy produkt niż żel do mycia twarzy. Dodatkową korzyścią używania jej rano jest fakt, że rano cytrynowy zapach, mimo różnych skojarzeń i tego, że nie utrzymuje na skórze po umyciu, lekko pobudza, szczególnie wczesnym rankiem. Nie jestem w stanie ocenić efektów dłuższego stosowania tego produktu, bo o wiele silniej w takiej perspektywie działa chociażby serum czy krem, ale brak podrażnień i niedoskonałości jest wystarczającym dowodem, że kosmetyk po prostu mi się sprawdza.
Pianka marki Lirene jest naprawdę przyjemnym, delikatnym kosmetykiem. Zawiera wiele ciekawych, wartościowych substancji, naprawdę wyjątkowych jak na tę półkę cenową, jest dość wydajna i przystępna w użyciu, a przede wszystkim robi to, co ma robić, czyli dobrze oczyszcza, jednocześnie nie podrażnia, a wręcz delikatnie łagodzi i nawilża – nie jest to może coś niezwykłego, ale tego minimum wymagań wiele produktów, nawet droższych, nie potrafi spełnić. Mimo tylu zalet nie ma jednak – muszę to przyznać – według mnie tego czegoś, co sprawiłoby, że byłabym w niej zakochana i z niechęcią odnosiłabym się do myśli o testowaniu innych tego typu produktów. Stanowi jednak pewnego rodzaju „pewniak”, do którego będę mogła wrócić, kiedy będę miała ochotę na powrót do czegoś już sprawdzonego, wiedząc, że nie zrobi mi krzywdy – a wręcz przeciwnie.
Zalety:
- zielony kolor opakowania
- dobrze wykonane opakowanie - pompka nie zacina się, nie psuje
- pianka jest zbita, ale jednocześnie miękka
- ciekawy skład - centella asiatica, probiotyk, nawet witamina C
- dobrze oczyszcza i odświeża
- efekt - kosmetyk nie przesusza, nie ściąga skóry, pozostawia ją miękką i wypoczętą
Wady:
- cytrynowy zapach, kojarzący się tanimi odświeżaczami powietrza czy produktami myjącymi do toalet
- wydajność jest bardzo przeciętna
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie