Jestem miłośniczką olejków w pielęgnacji choć to te "czyste" , np. z wiesiołka, ogórecznika itd. najczęściej goszczą w mojej kosmetyczce, ale czasem lubię sobie sprawić taki bardziej wyrafinowany kosmetyk, który poza właściwościami pielęgnacyjnymi po prostu rozpieści i pozwoli poczuć odrobinę rozpusty.
Kiedyś sięgałam po Nuxe, ale całkiem zrezygnowałam z tej marki i znalazłam dla niego zastępstwo w postaci tego olejku od firmy wolnej od okrucieństwa wobec zwierząt.
- OPAKOWANIE: to elegancka, szklana, matowa, przeźroczysta butelka z nadrukowanymi napisami z estetyczną prostą szatą graficzną. Jedynie z tyłu naklejona jest biała naklejka z polskim opisem. Ten pomarańcz widoczny na zdjęcie jest również widoczny w rzeczywistości bo wynika to z tej naklejki z tyłu, która jest chyba taka orange verte.
Butelka zaopatrzona jest w pompkę z atomizerem, ale nie tworzy on mgiełki, tylko nieco mocniejszy strumień, który radzę jednak aplikować najpierw na dłoń, a później dopiero na miejsce docelowe (u mnie to przede wszystkim twarz).
- KONSYSTENCJA: olejek posiada płynną, bezbarwną formułę i jest to olejek (w zasadzie mieszanka kilku olejków) lekki, nietłusty, który świetnie się wchłania nie pozostawiając na powierzchni skóry tłustego filmu, a jedynie delikatną satynową woalkę.
- ZAPACH: według producenta ma on nawiązywać do ich kultowego kremu (ja akurat jego kultowości nie podzielam, ale zapach miał ładny), mnie on jednak pachnie kremowo i otulająco, a nie jak ten wspomniany krem, ponadto jest to zapach delikatny, który nie utrzymuje się na skórze (i czasem żałuję bo lubię takie ciepłe kremowe nuty)
- DZIAŁANIE: olejek ten aplikuję zawsze w ostatnim etapie, jako wierzchnią warstwę na serum i krem domykając wszystko na skórze. Najczęściej ląduje on na twarzy, bardzo rzadko na ciele w całości bo czasem nałożę na długości rąk czy na dekolt, a na włosy chyba nigdy go nie stosowałam.
Skupię się na efektach, jakie olejek daje mi na skórze twarzy, która jest odwodniona, więc lubi kosmetyki domykające, okluzję, a z drugiej strony jeszcze lubi się przetłuścić, więc ciężkie olejki, które się nie wchłaniają bądź obciążają są nie dla mnie.
Olejek od Embryolisse daje mi uczucie komfortu na skórze bo z jednej strony jest leciutki o satynowym wykończeniu bez nieestetycznego świecenia w strefie T, a z drugiej od razu po nałożeniu zmiękcza naskórek, podbija właściwości odżywcze, nawilżające i ochronne kosmetyków, które wcześniej nałożyłam i jeśli z jakiegoś powodu wcześniejsza pielęgnacja nie jest wystarczająca, to olejek jest taką wisienką na torcie bo pozwala poczuć właściwości nawilżające, odżywcze i wręcz kojące.
Najchętniej stosuję olejek na noc, ale nic nie stoi na przeszkodzie by zastosować go i w dziennej rutynie pielęgnacyjnej by ochronić skórę przed chłodniejszym powietrzem. Akurat zaczęła się jesień i zdarzyło się, że w naprawdę zimne poranki nakładałam olejek przed wyjściem z domu. Na zimę już potrzebuję czegoś mocniejszego (lubię masełko arbuzowe Manufaktury Lawenda).
Olejek jest bardzo wydajny, choć swoje kosztuje, ale ja uwielbiam go nie tylko za właściwości pielęgnacyjne, ale też za komfort stosowania, lekkość i subtelny, przyjemny zapach i to poczucie nieco bardziej wyrafinowanego kosmetyku, tak po prostu.
Zalety:
- eleganckie opakowanie
- lekkość
- satynowe wykończenie
- nie obciąża skóry
- daje uczucie nawilżenia i odżywienia
- pozostawia delikatny, ale niewyczuwalny ochronny film
- subtelnie, kremowo pachnie
- można stosować na skórę twarzy, ciała i na włosy
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie