Bond Spacequest, Woda po goleniu 

To już nie pierwszy i na pewno nie ostatni kosmetyk Bonda, którego z fascynacją używa mój Tata. Co jak co, ale te wody po goleniu bardzo mu podpasowały. Dlaczego? Już tłumaczę. Woda po goleniu Spacequest mieści się w kartonowym pudełeczku, na którym znajdziemy wszystkie najważniejsze informacje. W środku znajdziemy szklaną buteleczkę ozdobioną czarno-srebrną zakrętką, która już nie raz potrafiła sprawić problem mojemu Tacie. Ciężko od razu trafić i ją dobrze zakręcić, ale gdy to już zrobimy, możemy mieć pewność, że w podróży nic nam się nie wyleje. Po odkręceniu wody naszym oczom ukazuje się mały otwór. Mój Tato wodę aplikuje w ten sposób , że wylewa odrobinę na dłoń, a następnie rozprowadza na wcześniej ogolonej twarzy. Woda, jak woda, nie ma co tu się rozwodzić nad jej konsystencją, ale zapach jest już jak najbardziej godzien uwagi. Mentolowo-owocowy, odświeżający i odprężający, a zarazem przełamany gdzieś w tle delikatną nutą owoców. Zapach mężczyzny i co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Niestety szybko znika i po około 30 min jest on już prawie niewyczuwalny, a szkoda. Ale w końcu mamy tu do czynienia z produktem za lekko ponad 10 zł, więc heloł, nie wymagajmy cudów! Z drugiej strony, subtelność zapachu nie koliduje nam z innymi męskimi kosmetykami, takimi jak np. dezodorant, perfumy itp. Woda doskonale zmiękcza i łagodzi wszelkie podrażnienia powstałe po goleniu. Delikatnie także nawilża i regeneruje skórę, która jest później miękka, gładka i bardzo przyjemna w dotyku. Ma także działanie antybakteryjne, dzięki zawartości alkoholu i to na pierwszej pozycji w składzie. Faktycznie, jest bardzo wydajna. Mojemu Tacie starczy na około 2-3 miesiące codziennego używania. Woda nie podrażniła, ani w żaden sposób nie uczuliła jego wrażliwej skóry. Mój Tato jest bardzo zadowolony z tej wody i wiem, że jeszcze nie raz włoży ją do sklepowego koszyka.