Piankę tę kupiłam bo, wiadomo, chciałam się opalić. Bardzo przypominała mi tę, którą używałam w zeszłym roku, czyli Brazilian Body. Kupiłam ją w Biedrze za niższą cenę, niż wersję z drogerii, a ostatecznie posiadałam obie i mogłam je porównać. Zużyłam już trzecie opakowanie, więc to idealny moment na recenzję ;).
Słonko jest dobre, ale w małych ilościach. W większych uszkadza naszą skórę i może nawet doprowadzić do nowotworu. Oczywiście omijanie go praktycznie nie jest możliwe, a szczególnie wtedy, kiedy lubimy sobie poleżeć na plaży :D. Wówczas trzeba pamiętać o wysokim filtrze SPF! Ale kto nie lubi opalenizny? W takim wypadku najlepszym sposobem, według mnie, są samoopalacze. Ja najchętniej sięgam po takie pianki, jak ta od Eveline. Wersja Brazilian Body z drogerii zrobiła na mnie wrażenie w zeszłym roku, przez co zużyłam kilka butelek. Tym razem niemalże identyczna pojawiła się w Biedronkach. I wiecie co? To ten sam produkt, ale z inną szatą graficzną. Tak więc cały poniższy opis owej pianki możecie sobie skojarzyć również z drogeryjną wersją. A zacznę od koloru. Płyn, który dzięki specjalnej pompce zamienia się w piankę, ma ciemnobrązowy odcień. Dzięki temu natychmiastowo uzyskujemy lekki efekt przyciemnienia skóry. Natomiast na ten ostateczny efekt musimy poczekać kilka godzin, a najlepiej całą noc. Ja produkty samoopalające stosuję wyłącznie na noc, gdyż wtedy mam na sobie najmniej ubrań. Wolę pobrudzić koszulkę do spania i pościel (to jest nieuniknione), niż ubrania, w których chodzę w ciągu dnia. A jest też szansa, że owe ubrania mogłyby podczas ruchu zetrzeć część produktu i przez to zostawić mi plamy. Także nocna opalenizna najbardziej mi odpowiada. Nałożenie pianki poprzedzam szczotkowaniem ciała na sucho, żeby uzyskać mocniejszy efekt i przy okazji walczyć ze swoim całkiem sporym cellulitem. No i, rzecz jasna, nie rozprowadzam jej gołymi rękami. Mam do tego specjalną rękawicę, która bardzo ułatwia cały proces. Po nocy budzę się ze złocistą i równomierną opalenizną na całym ciele. Jeśli jednak wciąż mi za mało, to kolejnego wieczoru dokładam kolejną warstwę i robię tak aż do uzyskania pożądanego efektu. Część takiej opalenizny schodzi podczas kąpieli, więc co drugi/trzeci dzień ponawiam aplikację, żeby zachować złocistą skórę. Jedni mogą mi się dziwić, że mam do tego cierpliwość, inni zaś robią dokładnie tak samo :D. Uwierzcie, że kiedyś sobie tego nie wyobrażałam. Patrzyłam na mamę, która latem nakładała na siebie różne samoopalacze i dziwiłam się jej, że ma na to chęci. Teraz ja jestem mniej-więcej w tym wieku, w którym ona wtedy była, i robię to samo, choć już lepszymi produktami :D. Kwestia przyzwyczajenia. Także polecam Wam mocno tę piankę! Co prawda skóry nie nawilża, ale za to nadaje jej zdrowego, wakacyjnego wyglądu.
Zapach ma słodki, ale nie mdlący. Kojarzy mi się z ciastem karmelowym albo czystym karmelem. Do tego w tle ma jakiś wakacyjny niuans, może lekko kwiatowy? Niestety muszę ostrzec osoby, które nie cierpią ''smrodu'' samoopalacza, kiedy zaczyna działać. Tutaj on jest. Może jestem dziwna, ale mi ten ''smród'' nie przeszkadza. Nawet mogłabym rzec, że go lubię. No wariatka :D.
Opakowanie to czarna, plastikowa butelka z pompką. Tutaj szata graficzna jest niebiesko-brązowa, z grafiką brazylijskiej tancerki, ptaków tukanów i zielonych roślin z kwiatami. Wersja drogeryjna jest złoto-brązowa, ma inną tancerkę i nie ma zielonych roślin. To jest różnica wyłącznie szaty graficznej. Butelka jest dokładnie ta sama i produkt w środku również. Jako całość opakowanie ma dobrą jakość, pompka też działa jak należy. Pojemność to 150ml.
Zalety:
- Efekt złocistej opalenizny
- Nakładana rękawicą nie robi smug i plam
- Od razu lekko przyciemnia skórę przez ciemnobrązowy kolor płynu
- Piękny zapach
- Ładne i dobrej jakości opakowanie
Wady:
- Nie ma działania zapobiegającego przesuszeniom, co producent obiecał
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie