Ja te lekkie, choć trwałe, dziecięce perfumki kupiłam dla... siebie, i zbieram w nich zupełnie dorosłe komplementy
Sieć sklepów Biedronka ubiegłoroczny Dzień Dziecka uczciła ofertą dwóch dziecięcych kompozycji obryndowanych znanymi logo. Ponieważ jeszcze nawet z autopsji wiem, że bardzo młodzi Ludzie, jak diabeł święconej wody, unikają produktów destynowanych typowo dla dzieci, zaciekawiły mnie te perfumy w prostych (plus!), ładnie ozdobionych (plus!) flakonikach, i postanowiłam je przetestować. Buteleczkę z perfumami intensywnie różowymi szybko odstawiłam, już z atomizera czując niezbyt przyjemny dla mnie aromat syntetycznej truskawki, ale egzemplarz z logo innej Marki o kolorystyce różowo-morskiej z wizerunkiem Kota Pusheen wystającego zza gargantuicznych rozmiarów loda (który okazał się być nie lodem, a ciastkiem z kremem, co zapewne w ocenie prof. Sigmunta Freuda coś tam by o mnie interesującego mówiło :-) ), pachnący delikatną, ale trwałą wanilią zaciekawił mnie na tyle, że wypróbowałam go na nadgarstku, i – tylko fakt, że 15 minut później targałam ciężkie torby zakupów już jakieś 50 metrów od sklepu, powstrzymał mnie od powrotu po ten flakonik, który nabyłam przy kolejnej wizycie w Biedronce (i po kolejnych kilkunastu dniach miałam już ich w zapasie kilka).
Ta wanilia w Sweet Little Cake nie brzmi aż tak dziecięco słodko, jak można by oczekiwać zarówno po nazwie perfum, jak i po fakcie, że z założenia przeznaczone są dla małych Dziewczynek, a aż zaskakująco... dojrzale, do tego lekko, niedusząco, choć rzeczywiście kojarząc się finalnie nie z ciasteczkiem, a z bardzo pracochłonnym, eleganckim ciastem, z wielu osobno wypiekanych półkruchych warstw na bazie miodu, przekładanych kremem z olejkiem migdałowym oraz sporą wlewką czystego spirytusu, znanym w pewnych kręgach, jako "placek czeski", "pychotka", tudzież "pyszotka", zaś w mojej Rodzinie, z uwagi na preferowane czarne poczucie humoru oraz urodę przekroju wąsko serwowanych paseczków ciasta, przyjęła się równie wyrafinowana, co apetyczna nazwa "tasiemiec".
Perfumy niby tak się spożywczo kojarzą, a jednak można w ich projekcji wyszczególnić całkiem profesjonalne w procesie komponowania perfum akordy zapachowe, choć rzeczywiście z grupy gourmand: waniliowy, którego słodycz udanie przełamano akordem świeżym korzennym, i wysubtelniono laktonowym, a jednocześnie ożywiono akordem świeżym, dzięki czemu kompozycja nie brzmi ani infantylnie, ani mdląco, a z wdziękiem, elegancko, i w kobieco sensualnym tonie, nie męcząc nawet w upalne dni, w które zresztą najchętniej tych perfum używałam do całkiem szykownych stylizacji, naprawdę zbierając komplementy i zachwycone pytania, czym tak ślicznie pachnę.
Zauważyłam też, że Bliski mi Człowiek o doskonałym olfaktorycznym guście, któremu w zakresie doboru pasujących do mnie perfum ufam bezgranicznie, dyskretnie sztachał się jak narkoman aurą tych perfum wokół mnie, i uśmiechał z rozrzewnieniem. Nie znam lepszej rekomendacji :-).
Gorąco polecam Sweet Little Cake, zdecydowanie bardziej dorosłym Kobietom, niż kilkuletnim Maluchom – te perfumy w odróżnieniu od wspomnianych "truskawkowych" (z innym logo niż Kot Pusheen) w ogóle nie brzmią dziecięco, a autentycznie elegancko, i choć lekko, to jednocześnie baaardzo sexy.
Zalety:
- kompozycja – śliczna - ewidentnie gourmand – jak na w zamyśle perfumki stworzone dla małych Dziewczynek, brzmiąca bardzo kobieco – elegancka, sensualna, z wdziękiem i sexy – waniliowa, ale na tyle wyrafinowana, że można w niej nawet wyszczególnić profesjonalne akordy zapachowe: waniliowe, świeże, świeże korzenne, i laktonowe;
- trwałość – bardzo dobra, choć często uchodzą za nietrwałe - na mojej skórze normalnej utrzymują się przez cały dzień, a nawet wieczór, aż do mycia (!), choć faktycznie po kilku godzinach stają się bardziej bliskoskórne (dla mnie – nadwrażliwca-migrenowca to wręcz zaleta);
- projekcja – aż zaskakująco świetna (górna krawędź perfumeryjnej średniej półki) – nie tylko jak na niedrogi dziecięcy kosmetyk – prym wiedzie przez cały czas wanilia, ale ani nie przesłodzona, ani nie nużąca dzięki "ciasteczkowym" nutom świeżych korzennych przypraw, do tego wysubtelniona nutami laktonowymi, i ożywiona świeżymi, przez co finalnie perfumy są lekkie, nie mdlą, nie duszą, nie są infantylne, otulają w chłody, i doskonale brzmią nawet w gorące dni;
- wydajność – wspaniała – rzadko oceniam tę cechę perfum, ale tu warto, bo to produkt dziecięcy, a stosowany przez osobę dorosłą - używałam ich bardzo często przez całe lato, a nie dotarłam nawet do połowy buteleczki (poj. 50 ml);
- flakonik – śliczny, urokliwy, w punkt, brawo! – to szklany prosty cylinderek (50 ml) świetnie leżący w dłoni, z bladoróżową zawartością, zamykany dużą pastelowo-morską kulką (kuliste formy to ostatnio sztos designu we wnętrzach i w modzie!) z estetyczną, ładną nalepką z wizerunkiem Kota Pusheen za wielkim ciastkiem z kremem – w równie urokliwym pastelowym kartoniku z "okienkiem" – prosty, nowoczesny, z wdziękiem - świetnie się czuje (z wzajemnością), w towarzystwie flakonów sławnych, dobrych perfum, i choć to produkt dla dzieci, uniknięto infantylizacji oraz kiczu – dedykuję jego kontemplację Twórcom buteleczek-miśków Tous czy Moschino;
- cena – nie do uwierzenia jak na urodę perfum i ich wysoką jakość – w Biedronce latem 2023 r. jedynie 19,99 zł za poj. 50 ml, i przezornie zaopatrzyłam się w kilka flakoników, bo gdzieś w Internecie już je widziałam po ponad 40 zł