Nie mam dużego doświadczenia z niszą, ani z unisexami - zazwyczaj idę w takie typowo kobiece zapachy - albo drzewne, albo orientalne, a jeśli kwiatowe, to zazwyczaj z jakimiś drzewnymi nutami. Ale sporo czytałam o Serge Lutensie i bardzo chciałam spróbować z tej marki czegoś dla siebie. Po lekturze opisów różnych zapachów, zdecydowałam się na Santal Majuscule, zupełnie w ciemno.
Już sam flakon perfum mówi nam, że to jest nisza: wysmukły, elegancki, bez zbędnych ozdobników, z wysokim solidnym korkiem. Nie chodzi o podobanie się, ale o elegancję. Tak jak w tym zapachu.
Santal Majuscule teoretycznie składa się z trzech nut: kakaa, drzewa sandałowego i róży damasceńskiej. Przy otwarciu czuję niemal wyłącznie drzewo sandałowe i kakao (ale gorzkie, nie ma w tym ani grama aromatu czekolady), róża u mnie pojawia się później i ochładza ten dość ciepły zapach. To, co w nim uwielbiam, to że w zależności od dnia, czuję w nim inne nuty. Czasem to korzenne przyprawy i szafran, czasem kakao towarzyszy pieprz, czasem czuję drogą kawę, a innego razu niemal skórzany aromat pomieszany z whisky albo może rumem. Róża bywa wyraźniejsza i bardzo chłodna, albo ledwo wyczuwalna, wtedy ten zapach jest cieplejszy. Kakao jest bardzo wytrawne, ale czasem - szczególnie przy otwarciu - pachnie nieco słodko, żeby potem róża przejęła stery, sprawiając że zapach jest zdecydowanie bardzie wytrawny.
Zapach kojarzy mi się z bohaterami - obojga płci - kina noir. Jackiem Nicholsonem z Chinatown, mogłaby go nosić nawet Gilda w przerwach między uwodzeniem mężczyzn (bo to nie jest seksowny czy uwodzicielski zapach, który ma się podobać). Jest lekko mroczny i dymny, ma w sobie tajemnicę, jest nieprzewidywalny. Kiedy go wącham, myślę o też o pięknej bibliotece z kominkiem, skórzanymi fotelami, półkami z ciemnego, solidnego drewna, sobie samej zagrzebanej w ogromnym, skórzanym fotelu pod kocem, czytającej jakąś starą książkę, popijając dobrą kawę albo whisky. I jest to na tyle żywe wyobrażenie, że czuję się otulona tymi perfumami jak kocem, kiedy w nich wychodzę. Jak żaden, pasuje do moich kapeluszy.
Zapach ma olbrzymią projekcję i jest trwały jak diabeł. Na ubraniach trzyma się wiele dni, na nadgarstku kilkanaście godzin.
Nie jest to coś, czego użyłabym latem. To zdecydowanie zapach później jesieni i zimy.
Nie wiem, czy to będzie mój signature scent, ale zdecydowanie sięgnę po inne perfumy Lutensa. Jestem też niezmiernie ciekawa, jak pachnie na skórze mężczyzny.
Zalety:
- projekcja
- trwałość
- piękny flakon
- oryginalna kompozycja
- bardzo noszalne, jak na niszę, perfumy
- w zależności od dnia, układają się inaczej, więc trudno się nimi znudzić
Wady:
- to jest potężny zapach, więc nie dla każdego
- cena