Artego LOLA, Your Beauty Color Mask Maska koloryzująca

Wybrałam produkt w odcieniu: Choco Maska tonująca od Artego, Lola Choco to już kolejny z rzędu toner do włosów który testuje. Ten produkt zachęcił mnie do zakupu ciut naturalniejszym składem niż większość propozycji tonerów od innych firm. Lola Choco nie posiada w swoim składzie utleniaczy oraz amoniaku, przez co jest raczej produktem nadającym się do krótkotrwałego odświeżenia koloru między farbowaniami. I funkcję tę spełnia doskonale. Produkt kupiłam w internetowej drogerii w cenie około 40 zł/200 ml. Moim zdaniem cena jest bardzo przystępna w porównaniu do podobnych tego typu produktów profesjonalnych. Jedna tuba wystarcza mi na około 3 koloryzację (maskę często mieszam z inną maską żeby efekt był subtelny, bardzo delikatny). Poza oczywistą funkcją koloryzującą, maska zawiera również składniki pielęgnacyjne tj. olej konopny, kolagen roślinny, czy wyciąg z jojoba. Włosy po użyciu mają ładny, równomierny odcień (jako jeden z nielicznych tonerów których używałam, Lola przykrywa nawet siwe włosy). Sa bardzo miękkie, pełne objętości. Podsumowując: jest to chyba najlepszy toner jaki używałam do tej pory, a testowałam już kilka profesjonalnych produktów. Myślę, że zostanie ze mną na dłużej.

To nie pierwsza moja maska Artego, aczkolwiek pierwsza z tej serii i do tego koloru włosów. Zakupiłam kolor blueberry, by utrzymać dłużej chłodny odcień blondu po koloryzacji. Maska ma oczywiście fioletowy kolor, zamknięta jest w wygodnym opakowaniu z pompką. Ma cudowny zapach, który bardzo długo się utrzymuje. Jest wydajna - przy moich długich włosach wystarczą 3-4 naciśnięcia pompki. Po zastosowaniu włosy są bardzo przyjemnie wygładzone i łatwo się rozczesują. Maska ani ich nie obciąża, ani nie powoduje ich wysuszenia, co jest częste przy preparatach do włosów jasnych. Włosy się nie puszą, bardzo łatwo jest je ułożyć, są odżywione i błyszczące. Maska ma za zadanie neutralizować żółty odcień włosów blond i przy regularnym stosowaniu jak najbardziej spełnia swoje zadanie. Stosowałam ją mniej więcej co 3 mycia, kolor był odżywiony i pozostawał nadal w chłodnej tonacji. Na jakiś czas z różnych względów musiałam porzucić jej stosowanie i włosy przeszły w mocno miodowy blond. Na tak ciemnym odcieniu preparat już niestety nie miał prawa zadziałać prawidłowo i jakiegoś niesamowitego efektu ochłodzenia koloru nie uzyskałam. Jeśli ktoś oczekuje, że z ciemnego blondu uzyska lodowy, to się zawiedzie. Natomiast do utrzymania chłodnego odcienia blond po koloryzacji, przy regularnym stosowaniu, maska nadaje się idealnie.

Lola miała być takim moim wspomagaczem w czasie, kiedy już potrzebuję fryzjera ale jeszcze chciałabym tę chwilę trochę przeciągnąć w czasie. Myślałam, że ładnie przytonuje mi blond i pomoże chociaż trochę ukryć siwe włosy. Liczyłam na wiele, niestety mocno się przeliczyłam. Producent (którego cenię, moja fryzjerka pracuje na Artego) obiecuje nam wiele - efekt wow, połysk, gładkość, kolor, odżywienie. Nie dostałam z tej całej listy cacanek absolutnie nic. W życiu kieruję się zasadą 'albo grubo albo wcale' więc kupiłam od razu pełnowymiarowe opakowanie tego cuda, licząc na to, że się zaprzyjaźnimy a może nawet zrodzi się między nami miłość. Niestety, jak już wyżej wspomniałam, Lola mnie zawiodła. Wybrałam odcień Almond - miał być idealny dla mojego beżowego blondu. Pełna nadziei nałożyłam maski dość obficie (znowu moja zasada - producent: nałóż na włosy porcję wielkości orzecha; sweet tooth: mhm, kokosowego), nałożyłam czepek i czekałam cierpliwie, nieco nawet przeciągając zalecany czas (no bo co to jest 3 do 10 minut? wiadomo, że siedziałam (pierwszą razą) z maską dobre 20, mając nadzieję, że 'złapie'). Już podczas spłukiwania czułam, że coś jest nie halo - włosy były splątane, suche, jakby w ogóle nie miały na sobie odżywki, musiałam poprawić mocnym emolientem. Po wysuszeniu byłam bardzo mocno rozczarowana - bo ani odświeżenia koloru nie zanotowałam a i siwe srebrzyły się tak, jak przed pielęgnacją. Smuteczek bardzo. Plus do tego Lola zrobiła mi z włosów siano (a o włosy dbam jak dzika, każda farbowana blondyna wie, że trochę wysiłku w kudły trzeba włożyć, żeby wyglądały dobrze). Nie poddałam się jednak i użyłam Lolo jeszcze kilka razy, skracając jednak czas trzymania jej na włosach. Niestety nie pomogło, dalej nie zauważyłam odświeżenia koloru czy efektu pielęgnacyjnego. Jest to kosmetyk, który mnie bardzo rozczarował. Z biedą zużyłam pół opakowania, na więcej nie mam siły ani ochoty. Szukam dalej czegoś, co pomoże mi przetrwać tę najgorszą włosowa fazę pod tytułem 'dwa tygodnie do wizyty u fryzjera'. Nie wiem, może ciemniejsze odcienie radzą sobie lepiej, ale te do blondu to jakaś porażka.