Cellulit, wiadomo, należy zawsze traktować z grubej rury, wręcz z armaty, więc jeśli kosmetyk to tylko silnie skoncentrowany, najlepiej tysiąc w jednym, wyciąg w wyciągach z ekstraktów olejków.
Jako że po porodach nie mogę się jakoś uporać z niewielkim cellulitem, od czasu do czasu, zupełnie bez przekonania, lecz ze spokojnym sumieniem i poczuciem kosmetycznej przyzwoitości smaruję uda, brzuch i tyłek czymś takim jak to, co właśnie recenzuję.
Jednak nic, nawet krem Nivea nie będzie mi się tak śnił po nocach jak to serum.
Zacznę od początku. Stosowałam przez miesiąc, smarując się codziennie, regularnie i dość obficie. Po jakimś miesiącu jeden z moich etatowych kochanków zapytał: Co Ty robiłaś, masz cały tyłek w krwawych pręgach?!!! Poczułam się jak stała bywalczyni odlotów lub garsoniery, oferująca jakieś mega sado-maso przez całą dobę. Rzeczywiście, mój tyłek wyglądał jak po "tańcu bata". Wpadłam w przerażenie, myśląc, że na pewno mam białaczkę i to w zasadzie jest to już faza końcowa. Jako że oczywiście przed świętami nie można się dostać do żadnego lekarza, wykupiłam prywatną wizytę. Na wizycie mina lekarza przypominała bardziej minę grabarza i to niestety, zupełnie trzeźwego. Na moją sugestię, że należy wykonać morfologię, stwierdził, że szkoda pieniędzy, lepiej od razu pojechać do Instytutu Onkologii, prościutko na hematologię na ostry dyżur, nawet bez skierowania. Spakowałam zatem torbę, pożegnałam się z dziećmi już na zawsze i pojechałam. Na hematologii czekając na lekarza od razu podłączono mnie do kroplówki, żeby nie tracić czasu. Poleżałam tam sobie ze dwie godziny, po czym przyszedł lekarz. Obejrzał mnie dokładnie i stwierdził, że na jego oko to ja jednak białaczki nie mam, ale badania zostaną zrobione. Zostały zrobione bardzo szybko, tak, że nawet nie zdążyłam się zaprzyjaźnić z moim szpitalnym łożeczkiem. Rzeczywiście, w badaniach wyszło, że jestem zdrowa jak koń, a nawet jak żubr albo bizon. Lekarz się zapytał, czy smarowałam sobie może ostatnio tyłek jakimś agresywnym kremem, bo jemu to wygląda na uszkodzone naczynka dokładnie w linii rozstepów, gdzie skóra jest najcieńsza. I wtedy przypomniałam sobie o tym cholerstwie, kiedy przez pół nocy po zaaplikowaniu tego serum po prostu palił mnie zad, a ja cieszyłam się jak dziecko, że tak fantastycznie cellulit mi się wyżera. Popatrzyłam na skład i o mało się nie przewróciłam. Za pomocą tego serum można śmiało zlikwidować plagę szczurów wywołując u nich serię wylewów krwi do mózgu. Ostrzegam wszystkich ludzi o wrażliwych i kruchych naczynkach: smarujcie się lepiej towotem, smarem do chłodnic, żywicą epoksydową, obojetnie, tylko nie tym, bo albo wylądujecie na onkologii z diagnozą: białaczka albo prędziej padniecie na zawał, kiedy zobaczycie swoje własne tyłki!
Był to też najdroższy kosmetyk, jakiego kiedykolwiek używałam:
- wizyta u lekarza 120 zł
- opiekunka do dzieci - 200 zł
- paliwo do samochodu plus zgubiony kołpak - 100 zł
- krem 12 zł.
W sumie 432 zł. Radość z wyrzucanego kremu - bezcenna. Za wszystko inne zapłacę kartą MasterCard.
Jednak na udach cellulit znacznie się zmniejszył, nie powiem, skóra była ładnie napięta, wygładzona i mocno jędrniejsza. Co ciekawe, w tej partii ciała nie czułam w czasie aplikacji tego straszliwego rozgrzewającego chłodzenia, lub czegoś w tym stylu, no ale na udach rozstępów przecież nie mam. Rodziłam tyłkiem a nie udami.
Wobec czego poza pikantną story erotyczno-onkologiczną napisałam też szczerze o działaniu kremu, uprzejmie proszę o pozostawienie recenzji w swiętym spokoju.
Używam tego produktu od: umysłowego całkowitego zaćmienia mózgownicy
Ilość zużytych opakowań: niecałe, niecałe, trochę kremu wyrzuciłam przez okno prosto na maskę samochodu listonosza