Tusz ten w końcu kupiłam podczas promocji w jednej z drogerii stacjonarnych. Wiedziałam o nim już dawno, ale nie czułam potrzeby posiadania go w swoim kufrze. Ostatecznie się w nim znalazł :D. Kosztował jakieś 18-19 złotych, więc aż żal było nie wziąć.
Generalnie nie narzekam na swoje rzęsy. Są długie i wystarczająco gęste. Przyzwyczaiłam się też do faktu, iż opadają w dół. Matka Natura wie, co jest dla nas najlepsze - widocznie mi wybrała takie rzęsy, a nie inne :D. Ponadto bez tuszu są na tyle mało widoczne, że pomalowane zmieniają moją twarz o 180 stopni. Momentalnie tworzy się wachlarz, który podkreśla urodę. Oczywiście do tego musi być dobra maskara, a do takich mogę zaliczyć tę od Max Factor. Nie zabrakło u niej wad, ale to właśnie zalet ma najwięcej. Warto przede wszystkim wspomnieć, że już od pierwszego użycia jej formuła jest gęsta i sucha. Zdziwiło mnie to, bo rzadko na takie trafiam. I takie lubię, mimo że mają tendencję do szybszego zasychania w opakowaniu. Gęsta formuła chwyta każdy pojedynczy włosek i otacza go kruczoczarnym pigmentem aż po same końce. W ten oto sposób wydłuża. Ale to nie wszystko. Zasycha na rzęsach w ekspresowym tempie i świetnie się buduje. Mnie zadowalają dwie warstwy, które pogrubiają i zagęszczają. Przy trzeciej tworzy się już efekt pajęczych nóżek. Nie zadowoliła mnie jedynie w kwestii podkręcania, bo szybko ono opada. Trzyma się jakieś pół godziny, a potem bye, bye. Wybaczam, bo najważniejsze, że podkreśla oko swoją głęboką czernią. A teraz muszę przejść do tego, o czym raczej każda recenzentka pisać nie lubi, czyli do wad. Właściwie to jednej, acz poważnej. Mianowicie odbija się pod oczami. Może to wina mojej budowy oka, może nie - w każdym razie odbijanie ma niestety miejsce. Żeby nie było tak negatywnie, to dodam, iż się nie kruszy. Żadnych kropeczek w ciągu dnia nie muszę ściągać czy zdrapywać. Co prawda to jej nie ratuje, aleee! Ciemne plamy pojawiają się już po mniej-więcej 6 godzinach, więc na wychodne muszę koniecznie brać ze sobą lusterko, żeby zetrzeć lub poprawić to i owo. Wyglądać jak po płaczu to ja nie chcę, a do Halloween daleko (zależy kiedy to czytacie) :D... Oprócz tego żadnych innych problemów z nią nie mam. Uważam, że mimo wszystko warto po nią sięgnąć. Często bywa na promocjach w różnych drogeriach i to właśnie wtedy jest najlepszy czas na zakup. Być może u Was do odbijania pod oczami nie dojdzie.
Szczoteczka jest standardowa, włochata i duża. Pewnie dla wielu za duża. Moje oczy zaliczają się raczej do tych płytko osadzonych i większych, więc sporych trudności z nakładaniem nią tuszu nie mam. Zdarzy się zrobienie plam przez pośpiech lub gorszy dzień, ale rzadko. Gorzej mogą mieć osoby z małymi i głęboko osadzonymi oczami. Ale to też kwestia wprawy :).
Opakowanie jest eleganckie, czarno-złote, minimalistyczne. Wygląda na droższe, niż jest w rzeczywistości, choć wystarczy wziąć je do ręki, by poczuć, że to zwykła, drogeryjna jakość. Nie uważam tego za wadę - po prostu informuję. Zaskoczyły mnie te złote napisy i szczegóły, które wcale tak łatwo się nie ścierają przy kontakcie z innymi kosmetykami. Ubytków prawie w ogóle nie ma. Całość jest w porządku i ładnie się prezentuje. Pojemność według producenta to 9ml.
Zalety:
- Gęsty i ''suchy'' od samego początku
- Wydłuża
- Mocno pogrubia i zagęszcza
- Nie skleja
- Nie podrażnia oczu
- Nie kruszy się w ciągu dnia
- Wyjątkowo długo pozostaje taki sam w opakowaniu
- Ładne i dobrej jakości opakowanie
Wady:
- Podkręca, ale na bardzo krótko
- Odbija się pod oczami po kilku godzinach
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie