Nie do końca jest tym, czego się spodziewałam...
Ani to Coco, ani Noir...
Mam problem z tymi perfumami i przyznam się, że długo zbierałam się za napisanie recenzji.
Chanel lubię i cenię, ale od pewnego czasu obserwuję pewną przykrą tendencję - tendencję, by być jak wszyscy inni, by dopasować się do otoczenia i by podobać się wszystkim. Zaczęło się właśnie od Coco Noir i niestety, nie wydaje się, by miało się to zakończyć - ot, takie moje narzekania, ale w życiu nie sądziłam, że spotka to tak wielki dom mody, jak Chanel - jak widać, jeszcze niejedno mnie w życiu zaskoczy.
Coco Noir są ładne, ale to w zasadzie wszystko.
Zapach otwiera się cytrusami, różą, narcyzem i jaśminem - tuż po rozpyleniu dostrzegam echo Mademoiselle, ale to dosłownie moment, chwila ulotna, jak mignięcie w słońcu skrzydeł motyla. Czuję również leciutki obłok paczuli, waniliową lekkość pudru i piżmowy całusek, który nasza Coco posyła w naszą stronę od czasu do czasu, obsypując nas przy okazji goździkowym pyłkiem.
Niedługo po rozpyleniu mam już ogólny zarys tych perfum, który pozostaje ze mną przez jakieś 5 h - to szyprowo-cytrusowa kompozycja oparta na drzewnej bazie, z piżmowo-waniliowym sznytem. Co jest najciekawsze? Że na mnie wybrzmiewają niezwykle podobnie do Pani Walewskiej Noir! I nie jest to wyłącznie moja opinia lub też węchowy omam (co zdarzyć się może, przy takiej ilości pachnideł w kolekcji) - robiłam nawet porównanie na nadgarstkach i choć są pewne oczywiste różnice (jak chociażby więcej cytrusów w Coco Noir i generalnie wyższa klasa użytych składników - kocham PW Noir, ale jednak Chanel to Chanel), to jednak ta szyprowa róża na drzewnej bazie sprawia, że Pani Walewska jest bliską krewną tegoż tworu Chanel - i co jeszcze jest interesujące? Że wyrób Miraculum jest trwalszy od wyrobu Chanel - niemożliwe? A jednak.
Czyli - jest to ładne, nie zaprzeczę. Eleganckie - nie zaprzeczę. Kobiece - nie zaprzeczę. Ale jest też zwyczajne, banalne, totalnie bez fajerwerków. Bezpieczne, a przecież to NOIR i do tego Chanel, więc miałam prawo oczekiwać tutaj olfaktorycznego nieba!
Ciągle nie mogę się pozbyć wrażenia, że jest to kompozycja typowo komercyjna - perfumiarz Chanel wziął to, co ładne z Panienki, wziął odrobinę z klasycznej Coco, dołożył czyste, puchate piżmo, zmieszał, dwa razy wstrząsnął, wsadził to wszystko do czarnej butelczyny i szumnie nazwał Coco Noir - co zresztą moim skromnym zdaniem jest przysłowiowym policzkiem wymierzonym klasycznej Coco.
Ogólnie rzecz biorąc, to nie są złe perfumy, tyle tylko, że zabrakło tutaj pazura, głębi, czegoś innego, enigmatycznego, czegoś, co sprawiłoby, że pragnęłabym nosić tę Noir i być jak Noir. Dodam jeszcze, że trwałość i projekcja nie są powalające, raczej rzekłabym, że są przeciętne, zwłaszcza biorąc pod uwagę cenę, jaką Chanel życzy sobie za to pachnidło.
Podsumowując: wydałam ciężkie pieniądze na 50 ml Coco Noir i czuję się nie tyle rozczarowana, co zażenowana - twórcy ewidentnie się nie popisali. Nie wszystko, co w czarnej butelce (vide: Boss Nuit), jest rzeczywiście Noir ;).
Nie ponowię zakupu, to co mam zużyję, a pozostanę przy Panience i jej starszej siostrze Coco - nie zrozumcie mnie źle - one mi się podobają, noszę je chętnie, ale nie są tym, czego się spodziewałam, a to ma wpływ na ogólny odbiór zapachu.