Interlude Man będzie mi spędzał sen z powiek.
Otwarcie w sposób zaiste bezkompromisowy budzi ze snu-rześkość przypraw,czyli ziela angielskiego, połączonego w harmonijny akord z gorzkawym oregano (tak, oregano, nie pomyliłam się), to coś, czego jeszcze w perfumach nie spotkałam. Nowe doznania są czymś, co wprost uwielbiam- w przeciwieństwie do powielania schematów olfaktorycznych. W Interlude Man, jeśli w ogóle występują, to są schematy najlepszej jakości. Jak cała kompozycja.
Ziołowe, gorzkawe otwarcie szybko zaczyna migotać nutami serca. Pojawia się ślad odrobinę słonawej, błyszczącej wręcz kawałkami skrystalizowanej soli, cielesnej ambry-ale to ślad ledwie, towarzyszący głównym bohaterom. Czyli rozlewającej się po ziołowych oparach leniwej, gęstej słodyczy mirry i labdanum.
Gdyby ktoś chciał zobaczyć, jak wygląda kadzidło "na słodko"- nie może przeoczyć Interlude Man.
Akord kadzidlany, dołączający do ziołowego otwarcia, towarzyszy mu raz na pierwszym, raz na drugim planie, przez dobrych kilka godzin.
I to są piękne godziny.
Uroda słodyczy, mocno dymnej i ziołowej słodyczy w nutach głowy, wynika zapewne z tego, że nie zastosowano w tej kompozycji typowych i powszechnie używanych w orientalnych słodkich perfumach nut bazy- czyli bobu tonka i wanilii. Miałam okazję palić w trybularzu i mirrę i labdanum, i obie te żywice potrafią pachnieć, w chwili topnienia, w zdumiewająco słodkawy, zmysłowy wręcz sposób.
Po kolei uwalniają się kolejne nuty i kolejne fazy zapachu, a ja usiłuję zapomnieć, ile kosztuje flakon, oraz wyprzeć spod powiek nasuwający się obraz płynnego, spokojnego rozplatania się misternie zaplecionej fryzury. Takie niezwykłej urody sploty występują niekiedy w ekranizacjach fantasy- wspaniałe, księżniczek godne, konstrukcje pełne warkoczy, warkoczyków, biżuterii. Interlude przywodzi przed oczy właśnie ten widok- urodziwej konstrukcji, która, stopniowo, powodowana wolą właścicielki, ukazuje w trakcie rozplatania, kolejne warstwy i piętra. I nie są to warstwy i piętra charakterystyczne dla każdych perfum- czyli nuta głowy, serca i bazy. Harmonijne przeplatanie się poszczególnych akordów, płynność tych zmian, mogę porównać wyłącznie z miękkością rozplatanych, długich, miękkich włosów. Bo to jedyne porównanie, które znajduję dla złożoności tego zapachu.
Baza jest sucha, drzewna i równie piękna, jak serce. Znajduję w niej wytrawny i drzewny oud, w swojej najdelikatniejszej postaci, obecny jak fantom czy woal pyłu, zestawiony z bardzo dyskretną, miękką, wspaniale wyprawioną, skórą. Najpięknięjszą, jaką spotkałam.
Muszę sprawdzić, czy mam jakieś oszczędności. Nie wiem, jak układa się na męskiej skórze- na mojej jest jak... rękawiczka. Ta, której szukałam od dawna.
Czy kupię ponownie? To znaczy, po raz pierwszy? Tak,tak, tak- po stokroć tak.
Bo chętnie noszę skórę i rękawiczki, ale przede wszystkim kocham piękno w perfumach. Testujcie. Rozplećcie warkocze. Warto.