Róża, kadzidło i Indie.
Ten zapach to potęga. Nie ma w nim zbędnego wdzięczenia się do odbiorcy, nie ma finezji, nieśmiałego prologu. To wszystko niepotrzebne, nie tym razem. Black Aoud na dzień dobry wali pięścią między oczy, obwieszcza "oto jestem!", nic sobie nie robiąc z naszego bezbrzeżnego zdziwienia. Jest niczym Dżinn, którego uwolniliśmy z butelki, nie wiedząc tak naprawdę, z kim mamy do czynienia, ale przeczuwając jednocześnie, że stykamy się z czymś nieziemskim i absolutnie wyjątkowym, z czymś z pogranicza jawy i snu, sacrum i profanum.
Otwarcie tej kompozycji potrafi napędzić strachu, zaiste. Jest jak zanurzenie nosa w popiele ogniska, w którym jeszcze przed chwilą skwierczały czarne bryłki asfaltu, ale które ktoś, z rozpędu i nie mając wody w zasięgu ręki, ugasił wiadrem lizolu. Jest dymnie, smoliście, gorzko i nad wyraz aseptycznie. To mniej więcej ten klimat, tak to sobie wyobrażam w moim "olfaktorycznym imaginarium". Należy być jednak cierpliwym. Cierpliwość to cnota, i ja w to wierzę. Oto za minut parę zapach przeistacza się, osiadłszy na skórze zaczyna drgać, wibrować, unosić się i opadać. "Z dołu do góry, z góry na dół, z ciemności w słońce, z ciszy w krzyk..." .
Do głosu dochodzi bowiem róża i agarowiec. Niech Was jednak nie zmyli obecność tego, banalnego jakby nie było, kwiatu w nutach serca. Róża w BA jest narkotyczna, nabrzmiała lepkim nektarem i kolorem, który z nadmiaru nasycenia karminem wpada gdzieniegdzie w czerń, a pachnie tak odurzająco, że można się do reszty zatracić. To ogród różany w którymś z miast Kerali. Jest duszna noc, powietrze lepkie i nieruchome. Do naszych nozdrzy dolatuje zapach kadzidła z pobliskiej świątyni Wisznu. To agarowiec, który porzuciwszy swą cielesną powłokę, dostąpił stanu nirvany. Teraz jest srebrną smugą dymu, zmierzającą w niebyt. Zanim się jednak ostatecznie rozpłynie w mroku tropikalnej nocy, tnie niczym ostrze różane opary, w których gęstwinie stoimy. To mariaż doskonały. Róża nie pozwala bowiem, by agarowiec odkrył w całości swe szpitalno-dentystyczne oblicze (jak to się wydarzyło w przypadku Amber & Spices Montale chociażby), on z kolei pilnuje, by nie stała się banalnym kwieciem, jakie znamy z szeregu flakonów zapełniających perfumeryjne półki. Atmosfera jest mroczna i nasycona seksualnością jednocześnie. Z tych dwojga, to on jest tu stroną aktywną. Podczas gdy róża leży, aoud iskrzy się tysiącami srebrzystych drzazg, które, przy łapczywym zaciągnięciu się zapachem, wbijają się w nozdrza niczym mentol, lub też kamfora (przynajmniej ja to tak odczuwam). Nuta serca wciąż jeszcze trwa. Trwać będzie długo, albowiem perfumy te mają MOC. Trwałość i projekcja zapachu są absolutnie doskonałe, gdybyż to inni perfumiarze brali przykład z Montale! Nas tymczasem zmorzyła już senność... Idziemy w kierunku świątyni, by odpocząć na jej kamiennych schodach. Wygrzane słonecznymi promieniami upalnego dnia, nieustannie promieniują ciepłem wprost w objęcia nocy, zapraszają nas, by tu jeszcze choć chwile pozostać. Jest tutaj też paczula. Paczula zazdrości róży, że to właśnie ją wybrał sobie aoud. Z tej oto wściekłości i rozgoryczenia, nie mogąc tak naprawdę nic zrobić, stoi sobie tylko z boku i próbuje pachnieć najmocniej, jak tylko potrafi. Żeby im tylko przeszkodzić! Żeby popsuć te ich nieprzyzwoite umizgi... Paczula niewiele jednak może. Fakt, czuć ją gdzieś w mrocznych zakamarkach BA, dała jednak za wygraną już wtedy, nim pierwsze krople zapachu upadły na moja skórę. Jest sobie i tyle, ot naburmuszony statysta.
Baza BA przypomina mi połączenie różanego drewna, sandałowca i piżma. Róża zwinęła swe płatki, niepokorny dym z agarowca uleciał gdzieś w czasoprzestrzeń. Na skórze pozostał jednak ślad minionej nocy, czegoś tajemnego i nieodgadnionego, czego nigdy wcześniej nie dane nam było poznać, a czego zasmakowawszy, już zawsze będziemy za tym, mniej lub bardziej świadomie, tęsknić. Nad Keralą właśnie wschodzi Słońce...
PS. Za przerost formy nad treścią przepraszam, ale nie mogłem się po prostu powstrzymać ;)
Używam tego produktu od: 3. miesięcy
Ilość zużytych opakowań: sampler, niestety...