"Habibi ya nour el ain"...
Jesteś światłem moich oczu...
Ten tytuł piosenki zdaje się określać zapach Dhan al Oudh al Nokhba.
Jak opisać zapach, który dla naszych nosów wyda się niemal w 100% zabójczym? Oceniam go bardzo wysoko, choć zdaję sobie sprawę, że 9 na 10 osób wytrzeszczy oczy ze zdziwienia, jak to w ogóle można nosić. Dlaczego uważam, że można, zaraz się dowiesz, Drogi Czytelniku:)
Przy poprzednich recenzjach Rasasi wspomniałam, że mieszkańcy krajów arabskich mają, hmm...inne gusta niż my, mieszkańcy Europy. Wynika to przede wszystkim z klimatu w jakim mieszkają, jakie wonie mają dostępne na co dzień i oczywiście ich kultury. Pamiętajmy także, że inaczej pachnięć będą arabaskie aromaty w ich temperaturze a inaczej w naszej części globu.
Tyle tytułem wstępu.
Czym jest Dhan?
Ktoś już określił, że to koń. Stajnia. W pełnej krasie. Zwierzaki ze wszystkimi swoimi atrybutami: sierścią, potem, owsem w obroku, ściółką w zagrodzie...
Po części to się zgadza.
Ale dla mnie to stary Beduin. Nomada. Berberys. W sumie wszystko jedno. To członek plemienia koczowniczego, pędzący kozy od pastwiska do pastwiska. Mieszka sobie w swoim tajemniczym i pełnym dziwów namiocie, w którym unosi się tyle zapachów, że normalny nos ich nie spamięta. Beduin siedzi sobie wieczorem przed ogniskiem, patrzy się w ogień, zdaje się być nieobecny. Przeżuwa liść tytoniu. Wielkodusznie wpuszcza nas do namiotu, w którym unosi się zapach konia, skór, wyprawionych i tych jeszcze nie, aromat farb i ludzkiej bytności. Pali się jedynie łojowa lampka, jest tak ciemno, ze prawie nie widzimy własnych dłoni.
Wchodzimy w ten świat i zastanawiamy się, po co w ogóle tam weszliśmy. Przyjdzie nam spędzić noc w aromatach, od których nos może się tylko zmarszczyć.
Ale....
Po jakimś czasie ten wstrętny z pozoru dziadyga, zaczyna krążyć po namiocie... Podążamy za nim i nagle okazuje się, że namiot nie jest jedynie brzydką, zatęchłą jurtą. W rogu, w kompletnej ciemności stoi skrzynia pełna przypraw. Otwieramy i... Kaplica:)
Beduin podkręca lampkę... Okazuje się, że wcale nie jest taka słaba, oświetla twarz Gospodarza. Ale to wcale nie jest zasuszony dziadek borowy....tylko... To młody mężczyzna...Gdzieś przepadły jego paskudne łachmany, odziany jest w chabrową tunikę, twarz ma zasłoniętą, widać tylko oczy. W których można jedynie utonąć...
Owszem, Dhan to woń trudna dla mieszkańca Starego Kontynentu, może nawet wstrząsająca, ale wzorem prawdziwego Poszukiwacza Zaginionego Flakonika każdy, kto wciąż poznaje nowe aromaty nie powinien się obawiać "skosztować" tej woni. Tak jak prawdziwy podróżnik nie boi się nowych smaków, zapachów, widoków czy odmienności kulturowych.
Zdaję sobie sprawę, że nie na każdej skórze Dhan rozwinie się w woń zwierzęcą, silnie sensualną, dziką, zdającą się pulsować życiem. Na gorącej skórze (po kąpieli, dzikich tańcach, wysiłku fizycznym) zapach nabiera diabelskiej mocy.
Mnie udało się oswoić Dhan al Oudh al Nokhba, jednak wiem, że nie każdemu się uda. Polecam jednak testy, bo takiej pozycji nie można nie znać:)
Kawałek gwiazdki urywam nie tyle zapachowi, ile społeczeństwu, które na ten jakże ciekawy zapach reagować będzie "zmarszczakiem".
Flakon: przepiękny
Nazwa: można język połamać, ale odpowiednia
Trwałość: jak na edp zabójcza, prawie doba
Używam tego produktu od: miesiąca
Ilość zużytych opakowań: odlewki