Dobry Boże! Toż to słodki agar! Z jaśminem!
Z takim nie miałam do tej pory przyjemności. Nie lubię słodyczy w perfumach, a jedyne oudy "na słodko", które testowałam, czyli Vanille Aoud i Aoud Gourmet od Micallef nie porwały mnie i nie zachęciły do dalszych testów w tym kierunku.
Faqat Lil Rijal zrobił coś wręcz przeciwnego- wywrócił do góry moje wyobrażenie o tym, jak idealny zapach z oudem w roli głównej może wyglądać.
Nie na tyle, żeby porzucić swoje twarde upodobania do drzewnych, wytrawnych i ciemnych woni, ale na tyle, żeby wyobrazić sobie, że agar można złożyć w jeden bukiet z kwiatami i szafranem oraz słodką, kakaową paczulą w taki sposób, żeby było to poruszające i miłe mojemu nosowi.
Faqat Lil Rijal przypomina mi historię o przemianie, którą zna każdy, kto czytał lub oglądał "Grę o Tron". Daenerys Targaryen, nastolatka o srebrnych włosach, początkowo wyglądająca na pogrążoną w stuporze, bezwolnie wykonująca polecenia despotycznego, żądnego władzy brata, w pewnym momencie sama po tę władzę sięga. Używając w tym celu takich samych środków, po jakie sięgają mężczyźni.
Zapach rozpoczyna się niefrasobliwą, bezczelnie soczystą bergamotą, sprzęgniętą z intensywnie złocistym szafranem i akordem wyraźnie kwiatowym, nieledwie dziewczęcym, lekko dziwnym dla nosa nienawykłego do perfum arabskich. Otwarcie jest jednak bardzo krótkie, a jego niewinność pozorna, zaś pojawiające się nagle nuty serca- zdecydowane i mocne, jak kroki Daenerys, kiedy staje się khaleesi. Nie ma żadnych wątpliwości, że jest to orientalny, nieeuropejski bukiet- jaśmin z różą (którą doskonale udaje w tej kompozycji geranium) jest stanowczy, nie rozwodniony, złożony w coś w rodzaju kwiatowego monolitu. Słodycz akordu kwiatowego jest zestawiona odważnie z zapachem osób... dużo podróżujących konno. Czyli z oudem. Z oudem nieeuropejskim, nieszpitalnym, lecz lekko przybrudzonym, czy wręcz fekalnym w sposób właściwych pachnidłom arabskim. I... nie wydaje się to dokuczliwe ani brzydkie. Przeciwnie, ten niejednoznaczy zabieg sprawia, że z tym większą radością słuchamy serca zapachu, które zaczyna intensywnie bić nutami suszonych owoców- daktyli, fig,śliwek , ściskanych w ciepłej dłoni...(w nutach ich nie ma, ja je czuję, choć nie są bardzo ewidentne) i z równie intensywnie konkurującą z nimi bazą w postaci drzewnego, wyraźnie przyprawowego oudu. Ciężka, zmysłowa, choć niezupełnie czysta kremowość płatków jaśminu jest obecna przez cały czas i to głównie ona odpowiada za słodki, cielesny charakter zapachu. Serce nawiedza także również aromatyczny kardamon, który układa tu nuty w taki sposób, że chciałoby się aż powiedzieć, że je... wietrzy. No dobrze, rozwiewa szaty Dothraków. No dobrze, dothrackiej khaleesi, bo na Dothrakach nie bardzo było co rozwiewać.
Zanim jeszcze serce przejdzie w bazę, pojawia się wspaniały akcent piżmowo-skórzany, zagrany w sposób miękki i słodki, i już wiadomo, że mamy do czynienia z kompozycją kwiatowo-orientalno-drzewną, silną, zdecydowaną, władczą... ale całkowicie noszalną. Jak dobrze wyprawione, porządne, zamszowe buty, odrobinę podwędzone w dymie ogniska. Takie, jakie nosiła w filmie Daenerys.
Zetknęłam się z określeniem, że jest to zapach "bezkompromisowy". Bezkompromisowy to jest Dhan Al Aoudh Al Nohba, ale nie Faqat. Zetknęłam się z określeniami, że jest wyraźnie męski i tych opinii również nie podzielam. Głęboko drzewna baza złożona z suchego, wiórowatego sandałowca, rozmąconego paczulą i przyprawowego, potężnego, lecz nieprzytłaczającego i niedominującego agaru, jest jedną z najpiękniejszych, ale i najbardziej zmysłowych baz, jakie moja skóra nosiła. I będzie nosiła jeszcze nie raz, kiedy będę miała ochotę przypomnieć sobie historię o równouprawnieniu i zdobywaniu władzy. I będzie nosiła jeszcze nie raz, kiedy będę miała ochotę przypomnieć sobie, jak kunsztowną sztuką perfumeryjną są niektóre kompozycje Rasasi.
I... nie, ten zapach nie jest podobny do żadnego europejskiego zapachu.