Perfumy odkryłam zupełnie przypadkiem szwendając się po Seporze. Ponieważ ostatnio szukam zapachów niebanalnych, w starym stylu, postanowiłam przejrzeć najniższe półki perfumerii. Nie znalazłam niestety nic, poza starymi chanelami i diorami, które już znam. Wiadomo, że Sephora nastawiona jest na sprzedaż nowości i nie uraczy się tam raczej tzw. zapomnianych zapachów. Eden jednak był, co pewnie dowodzi, że cieszy się nadal popytem i może stanowić źródło przychodów;).
Perfumy psiknęłam tylko na bloterek, gdyż miałam w tym dniu spotkanie i wolałam nie ryzykować, gdyby zapach okazał się, w teście globalnym, „niewypałem”.
Mimo to, już pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne. W domu wieczorkiem wyjęłam bloterek, a niedaleka przestrzeń napełniła się natychmiast cudownym zapachem. Była to woń zielono-pudrowa, bardzo intrygująca i trudna do zakwalifikowania. Oczywiście na drugi dzień koniecznie musiałam sprawdzić zapach na skórze... i wtedy go pokochałam. Wracałam spacerkiem do domu, późnym, ciepłym popołudniem w chmurze przepięknych nut, bogatych i niespotykanych, które napełniały mnie spontanicznym entuzjazmem. Bo była tam i słodycz kwiatowa, i dojrzała bujna zieleń, i paczula, a jednak, ani słodka, ani piwniczna, raczej ziemista i surowa. Gdy tylko zawiał wietrzyk to wszystko stawało się świeże i pobudzające. Uważam, że Eden to dzieło sztuki. Te perfumy żyją, zmieniają kolory, dojrzewają. Najbardziej jednak doceniam umiejętność stworzenia zapachu zielonego a jednocześnie pudrowo-słodkiego i nie mdłego. Ta zieleń to nie jest jednak ani zielona herbata, ani trawa, ani zielone owoce (typu jabłka etc.). Pudrowość znów też nie ma nic wspólnego z nutami pudrowo-kosmetycznymi znanymi z zapachu np. Chloe Love, czy irysowym lub fiołkowym "chłodem", jakim emanuje Prada Iris czy Balenciaga Paris. Ten zapach naprawdę przywołuje wyobrażenia dżungli, a raczej bardziej optymistycznego tytułowego ogrodu rajskiego: dojrzałych liści, drzew, konarów, łodyg, owoców ociekających sokami, kwiatów lekkich i wodnych, ale i tych odurzających słodyczą, spod których przebija się zapach urodzajnej ziemi ;).
Perfumy, choć na pozór świeże,zielone okazują się jednak bliskoskórne i intymne (właśnie za sprawą tej „ziemistej” - paczulowej nuty) i mimo wszystko, piękniejszych barw nabierają w temperaturach niższych, niż upalne.
Fantastyczny projekt i już wiem, że zostanie ze mną na dłużej. Tym bardziej, że zapach nosi symptomy „całorocznego”. Piękny, niebanalny (czuć tzw. starą szkołę perfumiarską), wyróżniający się w toni słodkich lub nijakich kompocikowych kompozycji ostatnich lat. Polecam również jako „signature scent”.
Zalety:
- zapach
- oryginalność
- trwałość
- uniwersalność