Uwielbiam Viva La Juicy od Juicy Couture i już po pierwszej buteleczce obiecałam sobie poznać inne zapachy tej marki. Jest tyle perfum, że oczywiście cały czas kusi mnie coś innego, więc postanowienia nie zrealizowałam. Couture La La wpadły w moje dłonie w postaci próbki, którą dostałam do zamówienia, co mnie bardzo ucieszyło, bo w końcu chciałam wypróbować coś z tejże rodziny.
Na kartoniku dołączonym do próbki mamy opis, że jest to mix mandarynki z białymi kwiatami. Ta pseudo gotycka czcionka i określenie "a little punk rock, a lot of free spirit" sugerowały mi, że może to będzie taki nostalgiczny, nastolatkowy, niby buntowniczy zapach w stylu zapachów od Avril Lavigne :D Niestety, totalnie nie mam pojęcia co autor miał na myśli, jeśli chodzi o te punkowe inspiracje, bo CLL nie ma z nimi absolutnie nic wspólnego.
Jest to bardzo świeży, typowy zapach z gatunku owocowo-kwiatowych. Bardzo wyczuwalna mandarynka i zielone jabłko, troszkę białych, wodnych kwiatów. Bardzo optymistyczny, lekki, letni zapach. Przywodzi na myśl totalny luz, labę, wakacje, wieczory nad jeziorem i słodkie nic nierobienie. Bardzo dziewczęcy, taki nastolatkowy - jest różowy jak jego szata graficzna, z tym punkiem nie ma nic wspólnego ;) Jest bardzo bliskoskórny, nie rozwija się zbyt oszałamiająco. Lekki, świeży, niezobowiązujący. Bardziej na weekendowe wypady za dnia, niż do pracy i do biura.
Trwałość niestety jest słabiutka, a szkoda, bo to przecież EDP. U mnie podobnie, jak u dziewczyn poniżej - trzyma się w porywach do trzech godzin.
Ja miałam próbkę z atomizerem, ale flakon w internecie wygląda hmm... wygląda jak chyba każdy cudak od JC. Kawał ciosanego kloca z mnóstwem zawieszek, pierdółek. Gdybym znów miała 16 lat to na pewno bardzo bym się nim jarała.
Nie jest to zapach zły, wprowadza trochę wakacyjnego luzu w życie, ale jest tyle cudownych zapachów, że nie sądzę, abym skusiła się na duży flakon.