Zbyt...
Zanim na mojej półce pojawił się zapach "L\\\'eau Jolie" znałam już zapach "Lolita Lempicka", ale tylko na kimś. Podobał mi się bardzo, ale w moje ręce i na moje nadgarstki trafił zapach z różowego jabłuszka.
* Zawsze podkreślam w swoich recenzjach perfum, że nie jestem ekspertką od kompozycji, nut zapachowych i kwiecistych porównań. Traktuję swoje zapachy często bardzo zero jedynkowo, jeśli coś mi niebezpiecznie zaśmierdzi jest duże prawdopodobieństwo, że drugiej szansy nie będzie. Z tego względu niewiele zapachów odpowiada mi naprawdę idealnie, z czego zresztą się cieszę.
* Nie przepadam za kwiatowymi, słodkimi kompozycjami. Ponieważ jednak ta mieszanka ma w sobie sporo owoców miała u mnie większe szanse. Pierwsze testy i podejścia do tego zapachu były zaskakująco pomyślne, zapach był dla mnie romantyczny i słodki, ale przyjemnie głęboki. Niestety na mojej skórze on się kompletnie nie rozwija i z biegiem czasu czułam się, jak zanurzona w lepkim, gęstym kompocie. Zdecydowanie owoce rządzą i mają ogromną siłę uderzenia w zetknięciu z nosem. Paradoksalnie jednak to uderzenie jest chybione, ponieważ zapach pozostaje kompletnie bez ogona, bez historii i w dodatku szybko się ulatnia. Przypuszczam, że jeżeli miałby on swoją kontynuację mógłby u mnie bardziej zapunktować. Gdyby ta początkowa owocowa głębia zawirowałaby w jakąkolwiek stronę to z pewnością bardziej ucieszyłaby mój nos.
* Zdecydowanie zgadzam się, że Lolita najbardziej pasuje w sezonie letnim. Mimo swojej ciężkiej pięści, jaką mnie dusi epatuje owocami tak bardzo, że chyba po prostu nie wypada jej używać w zimowy wieczór. Na pewno nie zrosiłabym tym zapachem skóry idąc na randkę, bo choć może to nudny i utarty schemat poszukałabym wtedy czegoś mocnego w innym wymiarze - czegoś ciepłego i ostrego. W Lolicie moim według mnie seksowności nie ma za grosz. Dziewczęcość - być może tak.
* Jak wspominałam projekcja zapachu pozostawia u mnie wiele do życzenia. Używam go naprawdę sporadycznie, więc nie potrafię określić, czy zostaje na ubraniach, szalach, czymkolwiek.
* Buteleczka charakterystyczna dla Lolity - małe kolorowo-złote jabłuszko. Ładniejsze z daleka, niż z bliska. Zwieńczona owocowym ogonkiem. Pomysł zabawny i przyznam - pasujący do ogólnej kompozycji. Co mniej mnie rozśmieszyło to wstrętna, badziewna plastikowa nakładka, którą znalazłam na szczycie dozownika. Chyba służyła tylko temu, żeby dodatkowo ochronić czymś dozownik, bo kto wsadziłby takiego babola na flakon w innym celu?
Podsumowując - zapach jasny, soczysty i bardzo owocowy, ale mnie drażni. Ja czuję w nim głównie gruszkę i porzeczkę. Muszę przyznać, że spotkanie z Lolitą uświadomiło mi, że słodzone owoce i kwiaty w czystej, letniej postaci nie są mi przeznaczone, ponieważ zamiast mnie cieszyć i orzeźwiać przytłaczają mnie i powodują u mnie ból głowy.
Używam tego produktu od: Ok. pół roku.
Ilość zużytych opakowań: Pierwsze w trakcie.