Elizabeth Arden Green Tea Revitalize EDT 

Zapach mocno koloński. Decydujący głos mają w nim akordy zimne, w wytrawnej, wręcz męskiej wersji : mech leśny, mięta, nuty drzewne (o dziwo wyczuwam takie bardziej iglaste...), cytrusowa goryczka i oczywiście nieosłodzona niczym herbata. Wszystkie subtelności takie jak kwiaty magnolii czy lotos, nikną gdzieś pod warstwą twardości i chłodu. Można się tylko domyślać, że gdzieś przy dnie flakonika samotnie nurkują sobie świeże pędy bambusa. Piżmo tez jest zupełnie inne, niż zwykle. Dlatego właśnie zaryzykuję opinię, że mamy tu do czynienia z kompozycją typu unisex. Zapach jest zdecydowany, ale z trwałością jest u niego tak samo, jak w przypadku pozostałych wersji Green Tea. Taki mix jest fajny na jesień po upalnym lecie. Nie kojarzy mi się on wcale z rewitalizacją, czyli czymś ożywczym, a raczej z uspokojeniem. To taki zabutelkowany, późnowrześniowy spacer po lesie, podczas, którego powiewa odświeżającym chłodkiem. Ogólnie rzecz ciekawa, ale trochę zaskakująca. Używam tego produktu od: pół roku Ilość zużytych opakowań: jedno całe (100 ml)