Posiadam 4 odcienie z tej serii, z czego 3 pochodzą z odświeżonej wersji pomadek, która wyszła na wiosnę 2016 (kolory 49 Rose St Germain, 50 Fuchsia Stiletto, 52 Trapeze Pink), natomiast odcień 6 (Pink In Devotion) pochodzi z tej wcześniejszej edycji (chociaz kupiłam go prawie równocześnie z tamtymi i nie jest to kolor wycofany).
Opakowania przykuwają uwagę. Są luksusowe, ciężkie, błyszczące, po prostu piękne. A co mamy wewnątrz? Już mówię. Zrobię może osobno przegląd każdego odcienia, żeby podkreślić ewentualne różnice między nimi. Łączy je natomiast łatwość w nakładaniu, one jakby się ślizgają, co jest super komfortowe. Ponadto wszystkie mają według mnie jednakowe właściwości nawilżające na poziomie średnim w stronę wysokiego.
Rouge Volupte Shine #6 Pink In Devotion
Jest to średni róż z delikatnymi srebrnymi drobinkami, których ja nigdy w życiu się na ustach nie doszukałam. One nikną w niewyjaśnionych okolicznościach. Kolor jest jednak uniwersalny, dzienny i bezpieczny. Ma dość dobre krycie i utrzymuje się do 3 godzin. Nie wyczuwam w nim żadnego zapachu.
Rouge Volupte Shine #49 Rose St Germain
Malinowo - różowy odcień z nutką koralu, niesamowicie mi się podoba i pięknie ożywia buzię. Odnoszę wrażenie, że kolor jest jeszcze bardziej trwały, niż numer 6, chociaż błyszczy równie pięknie. Wybieram go z nich wszystkich zdecydowanie najczęściej (chociaż wespół z 50).
Rouge Volupte Shine #50 Fuchsia Stiletto
Zdecydowanie najbardziej rzucający się w oczy odcień. Wyrazisty, mocny, uwielbiam! Trwałość podobnie jak w numerze 49 około 3, czasem 3,5 godziny. Daje trochę większe krycie niż numer 6, ale wciąż nie jest to pełne krycie. Daje, jak cała reszta błyszczykowe, mokre wykończenie.
Rouge Volupte Shine #52 Trapeze Pink
Ten kolor to najjaśniejszy z posiadanych przeze mnie odcieni. Powiedziałabym, że to taki chłodny, dość jasny róż, bardzo bezpieczny na co dzień, jeśli ktoś nie gustuje w mocno podkreślonych ustach. Niestety ten kolor nie jest taki fajny, jak pozostałe. Owszem, trzyma się dobrze, ale po dwóch godzinach za każdym razem, gdy go noszę zbiera się na środku ust w takie nieestetyczne białe farfocle. Próbowałam różnych metod, ale niestety za każdym razem jest to samo, także niestety też tego koloru bym nie odkupiła, bo mnie wkurza takie coś.
Podsumowując: Moim zdaniem są to fajne pomadki i prócz niedociągnięć, o których napisałam w przypadku dwóch odcieni pozostałe są ok. Wiem, że cena jest trochę porażająca, ale to YSL, a do tego dużą część ceny płaci się za opakowanie. Ja jednak moje kupiłam na promocji, także zapłaciłam tylko ociupinkę więcej, niż bym zapłaciła za pomadki z MAC, więc nie jest źle. Nie kupię już jednak ani serii Candy, ani koloru 52 z serii Shine, bo uważam, że za taką kasę można postarać się lepiej, jednak do numerów 6, 49 i 50 nie mam żadnych zastrzeżeń i jeśli kiedykolwiek mi się skończą, a będzie jakaś spoko promocja, to być może nabędę.
Pomadki też zużywają się dość szybko z racji swojej miękkiej konsystencji, przy codziennym używaniu np przez 2 tygodnie można odnotować ubytek.
Na ustach wyglądają pięknie i całuśnie, takie wykończenie jest moim ulubionym, więc za dużo się czepiać nie będę, bo są to po prostu dobre produkty.
A, zapomniałabym o ważnej rzeczy - nie wyłażą poza kontur ust! Ktoś może pomyśleć - nooo, płacę tyle za pomadkę i co ja niby dostaję? Otóż dostaje się jakość. Można oczywiście sobie kupić tańszą, aczkolwiek podobną w formule nową pomadkę z Loreala Color Riche Shine, osobiście kupiłam sobie dwie i niestety porażka. Kolory piękne, ale te pomadki wyjeżdżają poza kontur ust po godzinie od nałożenia, dosłownie wyślizgują się poza wargi, tutaj tego nie uświadczymy. Także wolę trochę dopłacić, ale jednak mieć coś, co mi nie wyjeżdża poza kontur.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie