Miałam dwa kolory tej pomadki. Jedną z limitowanej kolekcji sprzed chyba 2 czy 3 lat, którą już zużyłam (862 Madame Reve) oraz B21 Bianca.
Nasz cudaczek przy zakupie znajduje się oczywiście w pudełeczku, po wyjęciu mamy tak zwaną przez niektórych "trumienkę". Duża, ciężka, srebrna i masywna. Opakowanie limitowanej edycji, z której jest moja szminka miała dodatkowo namalowane kropeczki i wzorki, Bianca jest w normalnym, srebrnym opakowaniu.
Opakowanie zdecydowanie zapiera dech w piersiach, jest luksusowe, piękne i ciężkie. Ja się zawsze śmieję, że to są pomadki w trumienkach, ale musicie przyznać, że przypomina to trochę miniaturową trumienkę :D Po wyjęciu sztyftu otwiera nam się część z lusterkiem, ale przyznam szczerze, że tego lusterka użyłam tylko raz, bo nie lubię takich małych lustereczek kiedy mam malować cokolwiek. Biżuteryjne opakowanie to rarytas dla oczu, tu się zgodzę, ale niestety na tym kończą się jego plusy, bo upierdliwe jest włożenie tej pomadki gdziekolwiek z innymi, ponieważ nie można jej w żaden sposób pionowo postawić. Mam organizer na moją kolekcję i niestety te pomadki muszą leżeć poza nim, strasznie mnie to irytuje... Niezbyt interesująco ma się też kwestia noszenia ich w torebce, przez swoją ciężkość dodaje dodatkowego, zupełnie zbędnego ciężaru.
Kolor Bianca to półprzezroczysty koralowy róż (z przewagą zgaszonego koralu) o lśniącym wykończeniu, który na ustach wygląda niemalże jak błyszczyk. W zasadzie nie wiem, dlaczego wybrałam ten kolor, ale było to dawno i chyba wtedy jeszcze nie byłam do końca pewna, co mi pasuje, więc celowałam w bezpieczne odcienie, także ten zdecydowanie się w to wpisuje. W przypadku Madame Reve kolor nie był taki mocny, jak mi się wydawało, że będzie. To taki średni różyk, o średniej mocy krycia, dający na ustach delikatny blask i "mokre" wykończenie, coś w na pograniczu pomadek zwykłych, a shine, jeśli ktoś wie, co mam na myśli.
Nakłada się ją bez problemów, konsystencja jest delikatna, masełkowa, gładko sunie po powierzchni warg zostawiając równomiernie rozłożony kolor. Chociaż oczywiście z racji swojej półprzezroczystości nie można się spodziewać, że zakryje nam naturalny odcień warg, nasz naturalny odcień wciąż będzie wpływać na to, jak ona ostatecznie będzie na nich wyglądać.
Ma delikatny zapach, taki, jak większość kosmetyków tej marki, ale po aplikacji go nie czuć.
Noszalność to jakieś 4 godziny, oczywiście znowu po takim wykończeniu nie spodziewam się cudów. Po tym czasie lekko zanikają z ust, ale równomiernie, więc nie ma problemu. A komfort noszenia? Otóż są to jedne z najlepszych pomadek o takim wykończeniu, jakie można sobie wymarzyć, mam wrażenie, że nawilżają, pięknie się błyszczą, otulają usta delikatną mgiełką i wygładzają ich powierzchnię. Jeśli chodzi o ten aspekt, to po prostu jestem zachwycona. Nie ma mowy o przesuszeniu, czy podkreśleniu suchych skórek, wyjeżdżaniu poza kontur, czy jakichkolwiek negatywnych cechach.
Zastanawiałam się wcześniej, czy kupiłabym ponownie te pomadki, bo jednak cena zwala z nóg, opakowanie za masywne, ale za to jakość jest boska, jednak Guerlain sam rozwiązał moje problemy, bo wyszli ostatnio z nową kolekcją, w której osobno można dokupić wkłady, a osobno trumienki, czyli reasumując skoro trumienki już mam, to wystarczyłoby tylko zapłacić za nowy wkład i to mi jakoś bardziej pasuje, niż płacenie znowu za całość, także myślę, że się skuszę na jakiś kolor.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie