Posiadam sporą kolekcję próbek Escady nabytych z powodu cichej chęci na zaopatrzenie się w którąś z letnich edycji na dłużej.
Island Kiss jest bardziej uniwersalny od pozostałych; taki zapach spokojnie skierowałabym do szerszego przedziału wiekowego (bo niektóre escady krzyczą "sweet sixteen"). Wydaje się bardziej komercyjny od swoich sióstr: tak bardzo, że właściwie taka kompozycja mogłaby się kryć pod każdą inną nazwą. Od tanich perfum, odpowiedników do zapachów sygnowanych nazwiskami gwiazd; jeśli chodzi o zapachy z wyższej półki, to w sumie nie jestem zdziwiona, że to właśnie Escada porwała się na taki zapaszek. Z tego powodu wręcz nie jest konieczne dorabianie do niego jakiejś filozofii - zostanie po prostu określony jako "ładny" albo nie. Mnie jednak oczarował, krótko opiszę dlaczego.
Pierwsze akordy robią sporo zamieszania, są intensywne, mocno wyczuwalne. Na korzyść tego zapachu trudno mi było wyodrębnić poszczególne nuty. Bo tutaj mango, tak często wciskane w wakacyjne zapachy jako soczyste i oblepiające, jest ładnie zrównoważone przez passiflorę i pomarańczę. Jak wspomniałam już na wstępie taka mieszanka robi boom, bo w pierwszych minutach może nawet zmęczyć i wywołać ból głowy. A miał być pocałunek na wyspie. Niby 3 składniki, a intensywność powala.
Ale kiedy zawrót wywołany początkowymi nutami zapachu minie, pokazuje on swoją lżejszą, świeższą naturę. Zdaje się, że jest wyważony, nuty uzupełniają się, są zgrane. Po cichu wkrada się brzoskwinia i magnolia; jedno z drugim dobrze współgra; po egzotycznej trójcy ślad zanika. Równowaga zachowana - jest przyjemnie, ale i przewidywalnie. Obiecywane w piramidzie zapachu nuty bazy - nuty drzewne, czerwone jagody i piżmo zaskakująco długo się trzymają i akurat ta końcowa faza jest najmniej nudna, najbardziej mnie zaskoczyła. Myślę, że to dzięki jagodom baza jest niby kremowa, delikatna, ale z małym pazurem. Testowałam w ostatnich dniach, podczas ciepłych wieczorów. Zapach w końcowej fazie trzymał się blisko skóry, ale z każdym ruchem dawał o sobie znać.
W końcu coś innego niż mix owoców wrzuconych do blendera i podanych bez lodu. Bo jakby tak przeanalizować inne escadowe sezonówki to większość z nich można porównać do słodkiego, egzotycznego napoju. Mimo owoców, Island Kiss ma w sobie coś ze schłodzonego szampana; początek zapachu jest lepki, ale później wszystko zdaje się "docierać" i zgrywać; ostatecznie wtapia się w nosicielkę i spokojnie epatuje w rytmie pulsu.
No kto by pomyślał... chcę widzieć siebie na plaży dzierżącą drinka z palemką. Ale to nie są to żadne wakacje w butelce; a już na pewno nie wakacje last minute. To spokojny, leniwy, letni lub jeszcze późnowiosenny wieczór spędzony w otoczeniu znajomych; małe carpe diem, niekoniecznie we Włoszech, ale na podmiejskiej działce, na garażowym grillu. Nie aspiruje do miana kultowego, nie jest to must have, ale mi to nie przeszkadza. ;)
Używam tego produktu od: testy
Ilość zużytych opakowań: testy