Anioł Śmierci.
Kocham Givenchy za Organzę Indecence - nieodżałowany zapach, który nadal śni mi się po nocach. Kocham również AoD Le Secret, bo owszem, jest to kategoria kwiatowo-owocowa, ale on jest inny od pozostałych, wyróżnia się. Wiem jeszcze jedno - Ange ou Demon z wersją Le Secret nie ma nic wspólnego, ale to nie znaczy, że któryś z nich jest zły.
Pierwsze, co mnie uwiodło, to flakon - jestem fanką takiego designu, tutaj dodatkowo mam moją ulubioną czerń. Nie jest bez znaczenia przejście od czerni do 'bieli' (przezroczystego), wszak sugeruje nam to dwie osobowości...anioł czy demon? Dobro czy zło? To pytanie pozostaje dla mnie nadal bez odpowiedzi, nie wiem, jaka jest ta kobieta, Givenchy pozostawia tę kwestię nam, użytkowniczkom. I to, czy jest o bardziej aniołek, czy demonek, zależy właśnie od nosicielki.
Otwarcie to mroczne, nieco przykurzone zioła - tymianek oraz szafran aż kręcą w nosie, gdzieniegdzie pobrzmiewają leciutkie cytrusy. Gdy ta faza przejdzie, pojawiają się ylang-ylang (oleisty, narkotycznie duszny), orchidea i lilia - zimna, nieco cmentarna, powiedziałabym, że upiorna. Ciekawe jest to, że przez cały czas wyczuwam wanilię - jest ona nieco z tyłu, ale pełni w tej kompozycji taką funkcję, jak perkusista w zespole - niby go nie widać, ale bez niego nie można grać ;).
Baza jest niezwykle przyjemna, bo waniliowo-drzewna, pudrowa i otulająca.
Jakie mam skojarzenia, delektując się tym dość kontrowersyjnym aromatem?
Widzę kobietę - na oko ma jakieś 30 lat, brunetka, odziana od stóp do głów w czerń - czarna jest jej sukienka, czarne są jej szpilki, włosy, a nawet oczy, puste i czarne...martwe?
Jest chłodna, wietrzna noc, a owa kobieta niesie ogromny bukiet białych lilii. Są niesamowite, majestatyczne,ale jest w nich coś niepokojącego. Zastanawiam się, dokąd ta istota zmierza z tym kwieciem - może na cmentarz? Wszak zbliża się 1 listopada, Dzień Wszystkich Świętych, czas nostalgii, dla niektórych czas smutku, łez, bo choć idziemy odwiedzić tych, których kochamy, to jednak nie ma ich już wśród nas. Ten zapach to metafora życia - jest słodko i bajecznie, ale bywa gorzko i trudno. Przeplatają się wydarzenia przyjemne, wywołujące radość i euforię, wraz z tymi, o których nie chcemy pamiętać, pełne złości, smutku czy łez. Zakończenie też nie zawsze jest takie, jakie byśmy chcieli, u jednych będzie miękko, ciepło, domowo, w spokoju i wśród bliskich, a u innych zakończenie jest pełne bólu, cierpienia i samotności - dlatego te perfumy są dla mnie tak magiczne, tak jak gdyby dopasowywały się do nosicielki, towarzysząc jej i uzewnętrzniając jej emocje i samopoczucie.
Ange ou Demon na mnie jest aniołem, ale raczej jest to anioł śmierci. Wybrzmiewa pięknie, kobieco i bogato, ale trzyma innych na dystans. Jest upajający, doskonały, ale zimny, nieprzystępny wręcz. Pełen sprzeczności, ale jedynie ja wiem, ile emocji za sobą niesie. Mnie pasuje jedynie na okres listopad-grudzień, bo choć podoba mi się zawsze, to jednak wtedy nosi mi się go najlepiej.
Pasuje do skórzanych botków/kozaków, do wełny, kaszmiru, wspaniale komponuje się panującą aurą - on wręcz kocha deszcz, mróz i wiatr.
Projekcja jest niesamowita, podobnie jest z trwałością - dwa psiknięcia to absolutne maksimum, w przeciwnym razie zabijemy otoczenie, a nie o to przecież chodzi.
Zafascynował mnie, pasuje do mnie, zwłaszcza w ostatnim czasie, gdy jest mi bardzo trudno. Gdy tęsknię za tymi, których już nie ma, on pomaga mi przetrwać. To mój prywatny anioł, który przypomina mi, że nie ma czasu na smutek i troski, bo wszystko się kiedyś kończy - a czas tracimy bezpowrotnie, nie traćmy go więc bez sensu.
Nie polecam, bo to zapach z gatunku tych, które się do tego nie nadają - same wypróbujcie, czy pasuje do Was i do Waszej natury.
Dla mnie po stokroć tak, ten mroczny anioł to ja.