Niezbyt przyjemne te "Przyjemności"...
Dziwię się, że tak wiele kobiet lubi te banalne perfumy. Ok, sam zapach per se nie jest zły (albo inaczej: przestaje być zły dopiero po jakimś kwadransie od aplikacji - bo samo otwarcie to koszmar i upiorny smród!), ale jeśli tak ma pachnieć EDP od Estee Lauder to jest to po prostu pójście na łatwiznę. To byłaby to dobra, ciekawa, bardzo ładna kompozycja w mydle, w żelu pod prysznic, płynie do kąpieli, kremie do rąk/stóp, dezodorancie, proszku do prania, świeczce zapachowej, itp. itd. ale nie, u Boga, w perfumach! I to jeszcze od Estee Lauder! To wstyd i hańba, że eXcLuZyWnA i snobistycznie droga marka może wypuścić takie 'CUCHNIDŁO'. Wącham nadgarstek i śmiem twierdzić, że to śmierdzi. No śmierdzi po prostu, i już! Niech pani Lauder zajmie się produkcją kosmetyków kolorowych, do makijażu, ale od sztuki perfumiarstwa niech się trzyma z daleka, bo to nie pierwsza jej taka wpadka...
Ktoś tutaj się pokusił o opis scenki rodzajowej, jakoby frezja była taką dominą... (no dobra, no... ;o). Rzeczywiście czuję tę frezję jakieś pół godziny po psiknięciu, ale w tej kompozycji wypada raczej tanio i sztucznie. Całe tony różowego pieprzu, którego wręcz nie znoszę w perfumach (dlatego też nie mogę się polubić z "Bright Crystalem" od Versace - a "Pleasures" są podobne), nuty zielone, które przypominają jakieś szpitalne odświeżacze powietrza, frezja - jak już pisałam - dość uboga, w żadnej mierze nieszlachetna... A nawet jeśli taka jest, to jej szlachetna strona ginie pod ciężarem okropieństw różowego pieprzu, który miażdży resztę bukietu. O obiecywanym fiołku (chyba że taki naprawdę wymarniały, zeschnięty, okrutnie zaatakowany pieprzem) czy o lilii można zapomnieć – a wielbię szczerze ten komponenty i na pewno bym go wyczuła. Peonia czy konwalia, podobnie jak frezja, obsypana lub nadwiętnięta, zbyt ostra, niemalże toksyczna, natomiast róża jest tu bardzo mydlana, syntetyczna, wcale nie-różana. Baza tu chyba nie 'istnieje', a jeśli istnieje, to nie czuję, że byłaby tak rozbudowana... Paczulę i piżmo mogę się na mniej lub bardziej upartego dowąchałać, ale drzewa sandałowego i cedru - za Chiny ludowe! Najlepszy moment tych perfum przypomina mi trochę Le Couvent des Minimes "Aqua Paradisi", którego naprawdę bardzo, bardzo lubię – chooooć... zaskakująco nie zawsze dobrze pachnie na mojej skórze... ;) W miękkości materiałów przyjmuje się zawsze cudownie wiosennie, spokojnie, kojąco i przestrzennie.
Jeśli lubisz "Bright Crystal" (a ja stanowczo nie lubię!), to w "Pleasures" prawdopodobnie odnajdziesz oczekiwane nomen omen Przyjemności. Dobrze, że są trwałe i że odznaczają się niezłymi parametrami, lecz co z tego, że z tymi perfumami nie mogę się dogadać? Pół biedy, gdyby były dostępne w katalogu Avona lub Oriflama za ćwierć swej właściwej ceny... Wręcz pomyślałabym, że wreszcie wypuścili coś trwałego i z ogonem! Tak ceny i sygnatury Estee Lauder zrozumieć, ani polubić nie potrafię. Flakonik również skromny, godny katalogowej oferty... Oddałam go Tacie, który dał mi te perfumy do testów. No niestety tym razem nie podeszły ani mi, ani mojej Mamie (co jest dziwne, bo "Jasny Kryształ" się jej podoba. Mi w ogóle, jak już pisałam) – a perfumy nie są po to, aby się nimi męczyć, tylko po to, by się nimi cieszyć.
Tatuś próbuje sprzedać "Pleasury" na niemieckim eBayu, ale od lat nikt się po nie zgłasza...
Gdyby któraś z Pań, pomimo mojej niekoniecznie przychylnej recenzji, zechciała nabyć flaszeczkę perfum, proszę się skontaktować ze mną w wiadomości prywatnej (tak, sprawdzam skrzynkę).
GWOLI ŚCISŁOŚCI:
- Ocena zapachu jest wystawiona w konteście zapachu perfum, a nie zapachu samego w sobie
- Kategoria użytkowania perfum nie jest miarodajna; otóż ZNAM to pachnidło od paru lat, ale tyle się nimi nie psikałam! W ciągu całego tego czasu miałam je na sobie dosłownie kilka razy, zatem można uznać, że używałam ich od tygodnia, gdyby tak podjąć próby uczciwego zsumowania całego tego czasu spędzonego z tymi rzekomymi "Przyjemnościami".