Jose Eisenberg Crème Secret Premières Rides Krem sekret na pierwsze zmarszczki

Ten krem ogromnie mnie rozczarował i to wcale nie z powodu działania czy też jego braku. Nie, to byłoby zbyt oczywiste - tutaj chodzi o coś innego. Ale po kolei. Opakowanie - gruby słoik, membranka zabezpieczająca, szpatułka w zestawie, wszystko pięknie. Krem jest stosunkowo gęsty, ma jasno brzoskwiniowy kolor i delikatny, perfumowany zapach. Nakłada się łatwo, nie trzeba go wiele, by rozsmarować po całej twarzy. Potrzebuje chwili na wchłonięcie się, czy też raczej - częściowe wchłonięcie. Bo całkowite według mnie po prostu NIE następuje. Krem tworzy na buzi powłokę, która nie znika nawet po kilku godzinach (testowałam dla pewności). O ile nie chcemy nałożyć na twarz niczego więcej, nie stanowi to wielkiego problemu. Tak się jednak składa, że większość kobiet aplikuje kolorówkę, a niektóre (np. ja) - filtry. I tu zaczyna się jazda. Utworzona przez krem powłoka zaczyna się po prostu łuszczyć - gdy nakładałam filtr, palce miałam całe brudne od pozbijanych "farfocli". Nietrudno wyobrazić sobie, jaki był efekt przy nakładaniu podkładu - na twarzy robi się po prostu jeden wielki bałagan. I nie, nie jest to kwestia zbyt szybkiej próby aplikacji kolejnego produktu - to samo jest np. po godzinie od aplikacji kremu (sprawdzałam sobie w weekend). Powtórzę jeszcze raz: jeden wielki bałagan. Rzadko tak się rozpisuję w recenzjach, ale biorąc pod uwagę renomę marki i ceny ich kosmetyków - w tym tego tu kremu - uważam taką sytuację za skandaliczną. Tego produktu po prostu nie da się używać. Jakiekolwiek działanie (choć wg mnie jest bardzo przeciętne) traci tu na znaczeniu, bo co za różnica, skoro krem złazi i łuszczy się na twarzy jak przeterminowany podkład? Nie polecam, jak dla mnie to jest po prostu nieporozumienie.