Atelier des Ors Rose Omeyyade EDP 

Jest to bardzo nasycona, głębokosłodka, żywa róża, tak bym ja określiła. Zapach bardzo podobny do Armani Prive Rose d'arabie, jednak z małymi niuansami, które robią różnicę. Róża od armaniego jest dla mnie bardzo dobrym pachnidłem, ta natomiast jest dziełem sztuki, w moim przekonaniu. W zestawieniu z zapachem od Atelier des ors, Armani wydaje się nawet trochę toporny. W ogóle cała linia Prive Armaniego dotąd była dla mnie wow, myślałam, że nie spotkam lepszych zapachów w swoich kategoriach. A tutaj Rose Omeyyade, Black Afgano... ale to już inna historia. Wracając do tematu, to właśnie ta mała różnica, choć bez zestawienia obu zapachów razem ktoś powiedziałby, że są identyczne. Ale nie są. Na początku jest dosyć ostro drzewnie, po chwili wychodzi piękna nasycona róża podbita maliną, co dodaje jej jeszcze więcej rozkoszności. Tak jest mniej więcej do godziny, potem róża zaczyna dymić i to jest ten moment. Jeśli ktoś szuka bardzo esencjonalnego zapachu różanego z oudowym wydźwiękiem, który nie będzie zarazem n-tą kopią tego samego, to powinien sięgnąć po te perfumy. Warto wspomnieć też o flakonie, ponieważ ten bardzo trafnie oddaje wnętrze- jest prosto ale bardzo pięknie. W środku ciężkiej butelki przypominającej kryształową karafkę fruwają nie takie znowu malutkie drobinki złota, które ulatniają sie wraz zapachem. Raz, że pięknie połyskują w żółtym płynie, dwa że... dla mnie wystarczy ten pierwszy argument:) no tak, ktoś by zapytał, po co farfocle w butelce perfum? zbędna fanaberia dająca złudne uczucie luksusu. Ale czy same perfumy nie są właśnie taką zbędną fanaberią? No i jeszcze na koniec o trwałości, jednym słowem, rewelacyjna. Wystarczy dwa psiki i zapach trwa cały dzień, wyczuwalny nawet po prysznicu:)