Z zapachem miałam do czynienia jako nastolatka - moja mama kupowała flakonik na Gwiazdkę, żeby podarować babci. Postanowiłam zobaczyć, co ją urzekało w tym zapachu, i sprawiłam sobie prezent na Zająca ;)
Muszę przyznać, że te perfumy nie są proste w odbiorze. Trzeba mieć już wprawiony nos, bo różnią się od prostych nut Yves Rocher (to nie wada, prostota YR też jest urzekająca), kompozycji zwykle tworzonych. Są kobiece, ale pochopnie ocenione mogą zostać uznane za staroświeckie.
Opakowanie
Mam mały, uroczy flakonik 30 ml. Jest wykonany z białego... no, właśnie nie wiem,z czego, bo trochę za lekki, jak na szkło, ale za ciężki na plastik. Ma piękny, klasyczny kształt, przezroczystą zatyczkę. Nie wygląda moim zdaniem tandetnie, lecz uroczo i trochę retro - w końcu anais anais jest zapachem z historią, nawet, jeśli widzimy go w kilku odsłonach na runku. Zatyczka nie spada, etykieta dobrze się trzyma, a dyfuzor aplikuje raczej mniej, niż więcej perfum - ale zapach jest na tyle intensywny, że wystarcza mi jedno psiknięcie.
Zapach
Określiłabym go jako wielowymiarowy. Nie jest to prosty umilacz codzienny, tylko według mnie należy dojrzeć do niego, jeżeli zazwyczaj gustujemy w świeżych, drogeryjnych nutach. Na początku niuchnęłam i mnie odrzuciło - zapach wydał mi się babciny, niepoukładany, bazarkowy. Dopiero, kiedy trochę od niego odpoczęłam i rozpoczęłam podchody, wąchając najpierw perfumy w korku, a potem rozpylany w mikroskopijnych ilościach na skórze, doceniłam tę kompozycję. Opiszę ją najlepiej jak umiem, a potem powiem, o co w nim chodzi.
Na początku czuć kwiatki i świeżość, jakbym wąchała środek wiciokrzewu. Jednocześnie czuć jakąś taką pudrowość, która może przyczyniać się do "bazarkowego" odbioru. Nie znam woni samego olejku z hiacynta, więc nie potrafię go do końca rozpoznać. Po 15 minutach na skórze czuć białe kwiaty, ale cieplejsze, niż zazwyczaj. Ich kompozycja i połączenie jest dość klasyczne, ale z jakąś taką zamszową nutą. Trudno mi rozpoznać poszczególne kwiaty w nucie serca, ale składają się one w naprawdę piękny bukiet. Jest on pełny, i na pewno zajmujący. To nie odświeżak, tylko soczysty kawał zapachu, który domaga się atencji. Na pewno zwraca uwagę, nie tyle umila czas, co stanowi konkretny, zauważalny dodatek stylizacji. Myślę, że ta natura zapachu jest uzyskana dzięki bogactwie nut podstawy - piżmo nadaje ciepełko kompozycji, czarna porzeczka owocowej goryczki, mech dębowy i wetiweria pudrowości, ale dzikszej. Podstawa wyłania się po kilku godzinach na skórze.
Dla mnie ten zapach jest niecodzienny. Rozumiem przez to, że nie będę go nosić codziennie, a raczej delektować się w nim w wyjątkowych okazjach, podczas których mogę sobie pozwolić na lekką nachalność olfaktoryczną. To na pewno pozycja warta spróbowania, choć rozumiem obawy przed niewypałem - zapach nie musi wszystkim przypaść do gustu. Moim zdaniem docenią go kobiety trochę bardziej obeznane z zapachami i perfumami, bo pierwsze wrażenia nieprzyzwyczajonego do bogatych zestawień zapachowych nosa może on się wydać po prostu duszący. Mnie się podoba jego rozwijanie na skórze, i na włosach oczywiście też, choć na pewno jego stosowanie wymaga pewnych odwyków zapachowych. Inaczej nos dostaje mnóstwo bodźców przez długi czas i zapach ten po prostu może zmęczyć.