Padpa jest wielka a ja malutka....
Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się, żeby zapach mnie...usadził.
Mam to szczęście, że zawsze wybieram zapachy po nutach, a nie po próbach. Jeśli są nuty, które lubię, nie zastanawiam się. Zapachy są trwalsze, słabsze, ciekawsze lub nie, ale pudła jeszcze nie było. No chyba, że po prostu chciałam poznać jakiś zapach, bez względu na skład.
Ale jeszcze nigdy, ale to absolutnie nigdy nie było tak, żeby zapach ....powiedział do mnie (sic!)....SIADAJ! JA TU RZĄDZĘ!!
Pierwsze "niuch"...
I spotulniałam.....
Pieprz, ale taki, że się chce wrzasnąć "WIĘCEJ!!", drewienko, które raz jest ostre, świeże, raz suche, ogrzane ciepłem słońca, na którym leżało. Jałowiec i mech magicznie teleportują mnie do lasu, tak gęstego, że nie wiem jak się z niego wydostanę, ale tak naprawdę wcale nie chcę. Pod bosymi stopami czuję lekko wilgotną ziemię, ciepłą, niemal pulsującą. A drewno otacza mnie z każdej strony, zmienne, inne z każdym oddechem, aromatyczne, kuszące, wciągające, odurzające, uzależniające. Podświadomie szukam dziupli w drzewie, żeby się do niej wgramolić, siedzieć w niej, patrzeć ze środka na to delikatne słońce migające na liściach i oddychać już tylko zapachem drewna. Zawsze...już na zawsze....
Pierwszy raz dałam się zapachowi zdobyć, zdominować. Poczułam się wobec niego mała, niekompletna, niedoskonała. Padpa to jakiś perfumiarski absolut, dzieło skończone, niedoścignione, idealne.
I pomimo, że Padpa wcale mnie nie wyprzedza, nie łapie każdej osoby za nos, nie obwieszcza triumfalnie mojego przybycia, to jednak ubrana w nią, czuję się kompletna, pewniejsza, cała:)
Trwałość: do czterech godzin.....;(
Flakon: doskonały
Używam tego produktu od: długo
Ilość zużytych opakowań: sporo odlewek