Fatalne pierwsze wrażenie, w miarę stosowania trochę lepsze odczucia.
Pomadki ochronne przerabiam w ilościach hurtowych. Lubię mieć je pod ręką, więc tak na prawdę w każdej kieszeni (kurtki) czy torebce mam przynajmniej jedną sztukę. Moje usta są suche oraz bardzo wrażliwe na warunki atmosferyczne. Szkodzi im nadmiar słońca jak i mroźna pogoda. Bez względu na porę roku stawiam na solidną dawkę odżywienia. Pomimo regularnej pielęgnacji, w której skład wchodzą także peelingi, mniej lub bardziej zmagam się ze spierzchniętą skórą.
OPAKOWANIE I WNĘTRZE
Pomadkę ochronną Isana I love You deerly zakupiłam ze względu na uroczą grafikę. Została zapakowana w klasyczne, dla większości pomadek, tekturowe opakowanie. Jego konstrukcję określam jako standardową, ponieważ pasuje do ekspozycji na wieszakach drogeryjnych. Grafika jest wyjątkowo urocza, tym samym nasuwa bardzo miłe skojarzenia. Widnieje rysunek słodkiego jelonka z wiankiem róż pomiędzy uszami, te same kwiaty zdobią także inne miejsca na opakowaniu. Obraz Bambi u większości osób przywołuje miłe wspomnienia. Urocze zwierzę potrafi stopić najtwardsze serducho, a fanom Disney'a włącza nostalgię.
Na froncie drukowanymi literami widnieje napis POMADKA OCHRONNA DO UST, pewnego rodzaju gra słowna „I love you deerly” oraz informacja o kokosowym zapachu. Należy przyznać, że graficy wykonali kawał dobrej roboty. Na mnie ten chwyt marketingowy zadziałał. Produkt na tyle skutecznie przykuł moją uwagę, że mając wiele do wyboru, chwyciłam właśnie za ten konkretny. Założenie było proste, potrzebowałam czegoś do ochrony. Pomyślałam wtedy – „zapach kokosa też lubię, byle nie zbyt intensywny”, ochrony potrzebuje, więc wszystko pasowało. Nawet doczytałam mały napis w rogu, że pomadka jest „z efektem połysku”. Do końca nie rozumiejąc tego sformułowania. Zdecydowanie łatwiej byłoby mi rozróżnić kwestię nadania koloru niż wyżej wspomniany „efekt połysku”. W mojej opinii, połysk można rozumieć dość szeroko. Przykładem niech będą wszystkie kosmetyki z dodatkami olejków, z kolei zupełnie inaczej wygląda to w produktach koloryzujących. Po przetestowaniu tej pomadki, nie mogę pozbyć się wrażenia, że zastosowanie takiego sformułowania miało na celu uniknięcie pewnej odpowiedzialności za końcowy wygląd. Podobnie zresztą jak zapach kokosa...
Sztyft posiada klasyczną budowę co do tego typu produktów. Jest twardy, delikatnie różowy z jakby metalicznym akcentem. Wysuwa, wsuwa się bez zastrzeżeń i głośno klika podczas zamknięcia. Nie otwiera się samoistnie w kieszeni. Jak już wspomniałam, po części sugerowałam się także zapachem. Bardzo lubię kokos, w tym przypadku obawiałam się jedynie, że może być zbyt intensywny i po pewnym czasie mógłby mnie męczyć. Niestety.....zapach jak dla mnie jest zbyt okrutny. Kokosa prawie w ogóle nie czuć (szkoda), natomiast przeważa bardzo nieprzyjemna woń – „ala kredka woskowa”.
DZIAŁANIE I SKŁAD
Zadaniem pomadki miała być skuteczna pielęgnacja, blask i uzyskanie aksamitnie miękkich ust. W teorii brzmi to świetnie, w rzeczywistości sprawy miały się trochę inaczej. Stała się ona dla mnie idealnym przykładem na to, że by móc wystawić jak najbardziej rzetelną opinię, ważny jest także odpowiedni czas stosowania. Pierwsza aplikacja była dla mnie koszmarem. Na tamten czas moje usta błagały o jakikolwiek środek pielęgnacyjny. Skóra potrzebowała ukojenie. Sztyft jest bardzo twardy (można porównać do Alterr'y z olejkiem rycynowym), dlatego miejsce aplikacji musi być całkowicie suche. W innym przypadku nie da się jej rozprowadzić. Na samym początku produkt rozprowadzało się ciężko, tępo i ze znacznym oporem. Dodatkowo osadza się nieestetyczny biały film. Wyglądałam tak, jakbym pomalowała się jasnym korektorem. Uwidoczniły się wszystkie suche skórki i załamania. Wyglądało to strasznie. Na tamten czas nie mając nic innego pod ręką, do końca dnia wykonałam jeszcze kilka poprawek. Wtedy okazało się że pomadka jakby się wyrobiła. Bardzo prawdopodobnym jest to, że na jej czubku mocno osadziła się mika i być może, to ona dawała taki efekt.
W składzie, na pierwszym miejscu znajduje się olejek rycynowy /Ricinus Communis Seed Oil/ – bardzo mi służy, kondycjonuje, zmiękcza, nawilża i nabłyszcza skórę, /Ethylhexyl Stearate/ – plastyfikator sztyftu, bielony wosk pszczeli /Cera Alba/, ester alkoholu stearylowego i kwasów tłuszczowych wosku pszczelego /Behenyl Beeswax/, utwardzony olej palmowy /Hydrogenated Palm Oil/, wosk kandelila /Candelilla Cera/, masło Shea i mica. Skład jest długi, a to co wyżej opisałam to jedynie połowa. Ciekawe substancje naturalne mieszają się z tymi, za którymi raczej nie przepadam. Jestem świadoma faktu, że niska cena produktu jest dość mocno skorelowana z długością INCI (im taniej tym dłużej). W tym przypadku nie biorę tego faktu pod uwagę, ponieważ produkt nie miał być z założenia naturalny. Wspomnę jeszcze o ostatnim składniku, jakim jest dwutlenek tytanu, który to wg. mnie, w połączeniu z miką daje efekt jaśniejszej toni warg. Jest to pewnego rodzaju mineralny filtr przeciwsłoneczny.
PODSUMOWANIE
Należy przyznać, że wywołuje fatalne pierwsze wrażenie. Nie pachnie, kokos jest tu ledwo wyczuwalny. Usta podczas aplikacji muszą być bardzo suche, w przeciwnym razie, niemożliwym staje się aplikacja. Z kolei jak już są one tak mocno spierzchnięte to ta pomadka jest dla nich zbyt słaba. Sztyft nie jest w stanie gładko sunąć po ustach. Jest twardy, a aplikacja ciężka.
Początkowo daje efekt białych ust. Jednak z czasem trochę się „wyrabia”. Co nie zmienia faktu, że jedno pociągnięcie to za mało, należy budować kolejne warstwy , przynajmniej 5 – 6, dla w miarę satysfakcjonującego efektu. Po czasie stan ten się zmienia. Sztyft staje się jakby bardziej plastyczny, a biały kolor zanika i wreszcie pojawia się długo wyczekiwany połysk. Ze względu na dodany dwutlenku tytanu i mikę, usta będą delikatnie jaśniejsze. Te dwie substancję załamują światło ale jednocześnie jakby tłumią/zmieniają naturalną barwę ust.
Gdybym recenzje miała wystawić bezpośrednio po pierwszej aplikacji to byłaby ona zła i niedokładna. W miarę upływu czasu i regularnego stosowania należy oddać pomadce pewną skuteczność. Jako tako – chroni usta. Nada się na mniejsze przesuszenia. W ogólnej ocenie nie jest aż taka zła. Dla mnie za mocno „wybiela” ten efekt połysku, to nie jest to, co można uzyskać przy pomocy np. bezbarwnego błyszczyka. Po prostu wolę bardziej wyrazistą barwę ust. Nie wykluczam, że mogę w przyszłości zakupić np. gdy będę potrzebowała dodatkowej ochrony przed promieniowaniem słonecznym. Warto wtedy pamiętać by nie wyjechać po za czerwień wargową, w przeciwnym razie może powstać jasny kuntur ust. Na początku od pomadki, a następnie blady, nieopalony kawałek skóry.
Zalety:
- Lekki do średniego poziom nawilżenia, natłuszczenia ust
- Filtry przeciwsłoneczne
Wady:
- Mało wyczuwalny zapach kokosa
- Twardy sztyft
- Efekt "bielszych" ust
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie