Cóż, od marki BasicLab wymagam naprawdę dużo, bo mocno chwalą się swoimi recepturami, co ma również przełożenie na ceny. To serum kupiłam, bo witamina C na ogół mi służy i używam jej regularnie, tak samo olejowe formuły są mi bliskie. Tutaj to połączenie według mnie nie zdało egzaminu. Bardzo przeciętne serum za fortunę. Gdybym kupiła je w regularnej cenie, pewnie byłam potwornie rozczarowana, a tak to jestem "tylko" mocno rozczarowana ;)
Pierwsze rozczarowanie to opakowanie. Buteleczka jest solidna, ciężka, w kartoniku osobno zapakowana jest pipeta. Wygląda to więc wszystko elegancko i z entuzjazmem przystąpiłam do używania serum. Niestety pipetą nacieszyłam się krótko... Już po trzech czy czterech użyciach wypadła mi z ręki i spektakularnie roztrzaskała się o płytki. Wiem, że pipeta jest szklana i wiadomo, że trzeba uważać, ale tutaj to szkło jest naprawdę cieniutkie, jak z papieru. Nawet nie był to jakiś wysoki upadek, a rozbiła się na miliony kawałków jakby spadła z paru metrów wysokości. Nie raz upadała mi pipeta przy jakimś serum, ale w 90% przypadków przeżywała upadek bez szwanku. Tak więc potem serum musiałam dozować bezpośrednio z buteleczki, co nie należało do wygodnych rzeczy. No ale powiedzmy, że to niedociągnięcie idzie na karb mojej nieuwagi.
Jest to serum olejowe, więc trzeba się spodziewać, że jest tłuste. Ma postać wodnistego olejku w słonecznym kolorze i tak, jest z niego konkretny tłuścioszek. Ja go używałam na dzień pod krem z filtrem i potem pod makijaż. Na noc nie lubię kosmetyków zostawiających tak tłustą powłokę, bo irytuje mnie ciągłe przyklejanie się a to włosów, a to poduszki, przytulać się też nie da ;) Na dzień w miarę jest to do zaakceptowania, bo i tak zawsze muszę zmatowić skórę, bo moja strefa T zazwyczaj się nieco przetłuszcza sama z siebie. Serum zostawia olejową powłokę, naprawdę im mniej go damy tym lepiej, bo skóra się mocno błyszczy i w dotyku też jest nieco lepka. Pomimo żółtego koloru serum nie żółci twarzy, gładko się rozprowadza i u mnie makijaż fajnie na nim leżał.
Serum kwiatkami nie pachnie ;) Według mnie pachnie jak olej rzepakowy prosto z butelki. Nie jest to piękny zapach, ale w sumie nic nowego w przypadku serum opartego na olejach i o naturalnym, krótkim składzie. Zapach jest surowy, nie ma w nim żadnych dodatków zapachowych, ogólnie da się przeżyć, chociaż początkowo nie zachęca do używania.
Jeśli chodzi o działanie to będę raczej surowa w ocenie. Nie jest złe tak ogólnie, ale taki efekt osiągam produktami za 1/4 tej ceny, a może nawet i tańszymi. Serum fajnie poprawia elastyczność skóry, to też na pewno zasługa krótkiego masażu, jaki zawsze wykonuję wmasowując olejek w skórę. Wygładza, zmiękcza i delikatnie rozprasowuje niewielkie zmarszczki. Skóra wygląda po nim całkiem fajnie, promiennie, jest nawilżona, ale nie przetłuszczona pomimo cięższej konsystencji. Nie ma jednak według mnie działania na przebarwienia, a na tym mi najbardziej zależało. Wnikliwie obserwowałam czy delikatne plamki posłoneczne stają się bledsze, ale zupełnie nic ich nie ruszyło podczas tych kilku miesięcy stosowania serum. Jakiejś większej regeneracji też nie zauważyłam. Olejowe produkty na ogół dobrze na mnie działają, no ale jest to właśnie zrelaksowanie skóry, nawilżenie i gładkość, ale żeby jakaś dogłębna regeneracja i przywrócenie jędrności to niestety aż tak dobrze nie jest. Dlatego właśnie wspomniałam, że za tak wysoką cenę naprawdę spodziewałam się duuużo więcej ze strony tego serum.
Opis składników i spodziewanych efektów naprawdę może oszołomić, ale mnie efekt końcowy zupełnie nie zaskoczył. Jest to poczciwe, olejowe serum z witaminą C, ale żeby działało jakoś rewolucyjnie w porównaniu z większością podobnych to niestety nie. Spory zawód od marki, chociaż jeszcze jej całkowicie nie przekreślam, bo jednak ofertę ma naprawdę ciekawą i wciąż kilka rzeczy mnie kusi.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie