W moich kosmetycznych zasobach miałam 2 słoiczki-próbki tej maści i z racji pojemności szkoda było mi zużywać na większe partie ciała, bo tak naprawdę nie byłabym w stanie realnie ocenić działania kosmetyku. A że największy problem mam z dłońmi - atopia, ekstremalne przesuszenie, egzema, pękanie naskórka od samego spojrzenia (każdy atopik zna temat doskonale), postanowiłam spróbować właśnie tutaj podziałać maścią i sprawdzić jej magiczną moc. Łącznie miałam 20g produktu, który z uwagi na wydajność wystarczył mi na kilka ładnych tygodni stosowania raz dziennie na noc.
Maść ma stałą konsystencję i wynika ona z użytych w składzie naturalnych maseł. W strukturze wyczuwalne są grudki, jak w przypadku masła shea, ale oczywiście szybko się rozpuszczają pod wpływem ciepła i masowania. Formuła jest też ciut bardziej plastyczna niż typowe masło shea.
Kolor to jasna zieleń, taka lekko oliwkowa. Zapach bardzo mnie urzekł, chociaż nie została użyta tutaj kompozycja zapachowa i wynika ze składowych produktów. To takie połączenie kremowych, otulających maseł shea i kakaowego, ziołowej konopi i słodkiej wanilii. Aromaty nawzajem się przeplatają i uzupełniają, a przy każdym niuchnięciu inna nuta jest wyczuwalna. Zapach nie jest bardzo mocny i nie powinien drażnić tych, którzy mają inny gust. Dla mnie jest bardzo kojący i relaksujący.
Kosmetyk mimo swojej formuły jest plastyczny i łatwo jest pobrać odpowiednią jego ilość. A nie trzeba go wiele, bo jest wydajny i tak przyjemnie gładko się rozprowadza. Pod wpływem ciepła skóry szybciutko się topi i nawet przy swoim tłustym charakterze bardzo sprawnie się wchłania, a na skórze pozostaje jedynie aksamitny film. Ale to co on z tą skórą robi... Oczywiście natłuszcza, ale w sposób nienachalny, bo nie jest tłusty, oblepiający. Błyskawicznie niweluje uczucie suchości i napięcia. Naskórek staje się bardziej elastyczny i dzięki temu bardziej odporny na uszkodzenia. I przede wszystkim maść działa długofalowo. Dłonie na nowo stały się nawilżone, gładkie i zdrowe, a skóra szybciej się regenerowała, nie pozwalając na powstawanie nowych uszkodzeń i egzemy.
Potwierdzam również, że jest to niezwykle łagodny specyfik. Przy tak zaawansowanych zmianach AZS przeważnie każdy kosmetyk podrażnia moją skórę, a czasami aż pali żywym ogniem. Maść, zastosowana nawet w takim przypadku, nie robiła żadnej krzywdy. Nie podrażniała i nie powodowała zaczerwienienia/pieczenia, a nawet łagodziła. To naprawdę było dla mnie wybawienie.
W składzie mamy samo dobro, czyli olej z konopi siewnej, masło shea, masło kakaowe, olej kokosowy, ekstrakt z nasion konopi siewnej, wosk pszczeli, olej z pestek winogron, wit. E, ekstrakt z rozmarynu i olejek waniliowy. I nic więcej, tylko przyklasnąć.
Moje próbki były zapakowane w szklane słoiczki z aluminiowymi zakrętkami, więc nawet w takim przypadku marka dba o ekologię. Etykieta czytelna i estetyczna.
Cena w wysokości 119 zł może odstraszać, ale idzie za tym wysoka jakość i skuteczność w działaniu, więc dla mnie nie jest ona problemem. Zwłaszcza, że przy AZS często kupuje się specyfik za specyfikiem, które niewiele dają albo wręcz szkodzą, więc zliczając całość kwota również nie wychodzi mała. Dostępność głównie internetowa.
Dla mnie to hit i totalny must have.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie