Masła shea używam już od długiego czasu, zazwyczaj surowego, choć z prozaicznych przyczyn (niższa cena) przerzuciłam się swego czasu na rafinowany. Bardzo lubię masło oferowane właśnie przez Biochemię Urody, a także Zrób Sobie Krem – produkt jest wysokiej jakości, a informacje na stronach na tyle wiarygodne i pełne, że nie mam obaw przed kupnem masła w obu sklepach.
Masło shea, czy też karite, jak lubią nazywać je Senegalczycy, tłoczy się nasion masłosza parka, który to masłosz naturalnie występuje w Afryce. Masłosze osiągają dojrzałość dopiero po około 30 latach. W składzie masła znajdują się m.in. kwasy tłuszczowe (oleinowy, stearynowy, palmitynowy i linolenowy), witaminy A, E i F, woski i allantoina. Ma właściwości antybakteryjne, przeciwzapalne i chroni skórę przed promieniami UV, choć ochrona jest raczej niska. Może być stosowane bezpośrednio na skórę samo lub w połączeniu z innymi składnikami. W Afryce zazwyczaj używane w kuchni do smażenia, w Europie raczej wykorzystywane w kosmetykach.
W postaci organicznej ma delikatny beżowy, a nawet lekko żółtawy kolor. Zapach jest bardzo charakterystyczny dla każdego masła pozyskiwanego z orzechów: delikatnie orzechowo - drzewny. Na pewno nie każdemu przypadnie do gustu, ja muszę się przyznać, że bardzo go lubię. Konsystencja jest zbita, bardzo tłusta, ale w temperaturze pokojowej masło staje się miękką grudkowatą masą. Shea nie wchłania się natychmiast: pozostawia tłustą powłokę i tworzy dobrą barierę ochronną dla skóry. Ja masła używam całorocznie, choć jego właściwości doceniam szczególnie w porze jesienno-zimowej.
Masło shea jest dla mnie najdoskonalszym nawilżająco-natłuszczająco-odżywczym kremem na noc. Nakładam go na czystą skórę, zazwyczaj robię sobie taką kurację nawilżającą przez kilka nocy pod rząd. Cera rano jest gładka i nawilżona. Idealnie sprawdza się, gdy za oknem mróz i nieprzyjemny wiatr – shea łagodzi i chroni podrażnioną skórę. Kilka razu zdarzyło mi się użyć go na dzień, ale tylko na policzki, które po wystawieniu na niskie temperatury bardzo się uwrażliwiają. Masło tworzy miłą powierzchnię ochronną, która z biegiem dnia oczywiście zaczyna zanikać, bo masło się wchłania, lecz nadal czuję, że poliki nie są takie ‘gołe’, a po demakijażu nie mogę narzekać na obolałą i suchą skórę.
Rozprowadzanie shea na twarzy może być mało przyjemne, bo masło jest zbite i gęste, dlatego warto rozgrzać odrobinę w dłoniach, a później nakładać na twarz. Lub też rozrobić masło z olejem, aby stało się miękkie. Masło zdecydowanie łatwiej się rozsmarowuje, ślizga się bez problemu, a my nie naciągamy i nie nadwyrężamy dodatkowo skóry.
Karite używam solo również do ust, zwłaszcza na noc, gdy nie ma zagrożenia, że się obliżę lub będę nadawać jak radioodbiornik, a z warg wszystko zniknie. To masło to fantastyczna regeneracja podczas niesprzyjających warunków atmosferycznych.
Na jego bazie robie sobie przeróżne balsamy i masła do ciała. Masło shea rozpuszczam i mieszam zazwyczaj z olejami - różnymi, zwykle z takimi, które mam akurat w szafce (do moich ulubieńców należą oleje makadamia, kokosowy i z pestek brzoskwini). Wzbogacam swoje mazidła gliceryną lub witaminami, a dla walorów olfaktorycznych dodaję kilka kropel ulubionych olejków eterycznych. Bawię się w to zazwyczaj zimą, gdy moje ciało potrzebuje rozgrzania i większej dawki nawilżenia. W połączeniu z innymi składnikami shea nie stwarza problemów w rozprowadzaniu, a skóra jest miękka, nawilżona, gładka i taka wymuskana. Masło znakomicie spisuje się na łokciach lub kolanach, a także po goleniu czy depilacji. Taki balsam idealnie potrafi ukoić skórę po drastycznych zabiegach pozbywania się zbędnego owłosienia.
Całorocznie stosuję krem do stóp na bazie masła. W zimę łączę go z tłustymi olejami oraz cynamonowym i pomarańczowym olejkiem eterycznym, co niesamowicie rozgrzewa zmarznięte stopy, a dodatkowo wprowadza mnie w świąteczny nastrój . W lecie zazwyczaj stawiam na lżejsze, owocowe zapachy i szybko wchłaniające się oleje. Po masażu takim kremem stopy są gładkie i odżywione.
Nie używam masła do dłoni, bo utłuściłabym wszystko dookoła, choć czasami nakładam je na skórki przed wycięciem, aby były miękkie i mniej oporne w usuwaniu.
Masło jest też naturalną odżywką do włosów, choć ja na tym polu używam go raczej rzadko. Moje włosy są bezproblemowe i szczerze mówiąc nie chce mi się bawić w olejowanie włosów, tym bardziej, że dokładne wypłukanie masła jest czasochłonne i muszę się nieźle przy tym namachać (mam grube i gęste włosy). Robię to tylko wtedy, gdy czuję się winna, że nie przykładam aż takiej uwagi swojej czuprynie jak innym częściom ciała: rozpuszczam czubatą łyżkę shea, nakładam na włosy i trzymam zwykle ok. 2-3h, po czym myję je szamponem. Po takim zabiegu włosy są gładkie, lśniące i delikatne w dotyku. Masło nie puszy włosów, ale też nie sprawia, że są oklapnięte i bez życia.
U mnie masło nie spowodowało żadnych nieprzyjemności: uczulenia, alergii, moja mieszana cera nie spływa od nadmiaru tłuszczu. Ten w pełni naturalny produkt sprawuje się u mnie jak żaden inny, bo działa znakomicie, jest stosunkowo tani (zwłaszcza w przeliczeniu na ilość drogeryjnych kosmetyków, które musiałabym kupić osobno do stóp, twarzy i ciała) i przede wszystkim tak uniwersalny. Myślę, że każdy znajdzie dla masła odpowiednie zastosowanie, trzeba jedynie dostosować je do własnych potrzeb.
Używam tego produktu od: kilku lat z przerwami
Ilość zużytych opakowań: dużo