Pierwsza rzecz, jaką zrobiłam, biorąc się za pisanie tej recenzji, to zaznaczenie plasterków z Purito jako hit. Jestem właśnie w trakcie drugiego opakowania i już rozglądam się, kiedy będą promocje na tę markę w drogerii Pigment (stacjonarnie nigdzie ich nie widziałam, ale sprawdzałam tylko Hebe, Rossmanna i Naturę).
Działanie.
Jak to śpiewała Maryla Rodowicz - jest cudnie. Ale uwaga! Jeśli ktoś oczekuje, że naklei jeden plasterek i wszystko zniknie w sześć godzin, to można się rozczarować. Co więc mam na myśli, pisząc o cudownym działaniu Purito?
Po pierwsze - pytałam przy okazji w aptece, czy są już jakieś magiczne środki na pryszcze. Według farmaceutki nie ma. Nie sądzę też, żeby szybko jakieś się pojawiły. I nie mam tu na myśli oczywiście leków ściśle pod trądzik. Tych nie stosowałam z logicznych powodów nieposiadania tej przypadłości. Za to kupiłam i wypróbowałam maść ichtiolową. Niestety to nie produkt dla mnie.
Po drugie - mam za sobą multum serów i żelów punktowych na wypryski (przykładowo Sylveco, Duetus czy Eveline). Żaden z nich nie dał mi takich efektów jak plastry hydrokoloidalne z Purito. Szczerze mówiąc, wszystkie te żele mogłyby dla mnie nie istnieć.
W czym więc leży siła tych niepozornych plasterków? To tak:
- małe zaskórniki rzeczywiście potrafią zniknąć w jedną noc
- średnie, kryjące gdzieś głęboko białą papkę bakterii, goją się szybciej, plasterek wyciąga na wierzch syf ze środka; nie znikają w jedną noc, ale wyraźnie widzę poprawę, zamiast tygodnia z czerwonym punktem - dwa, trzy dni "plastrowania" i po problemie
- z wulkanami to w ogóle ciekawa sprawa, odpowiednio wcześniej zauważone i zaklejone nie wybuchają; wyrośnięte są mniej bolesne i - co dla mnie jest o wiele ważniejsze - chronię je przed... złym dotykiem.
Nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, jak często dotykam twarzy w środku dnia, a pryszczy to już w szczególności. Do tego plasterki sprawiają, że niedoskonałości mniej rzucają się w oczy. Samych plastrów nie widać.
Skład.
Myślę, że to właśnie skład sprawia, że u niektórych tak bardzo te plasterki przypadły do gustu, a dla innych okazują się bublem. Generalnie w Purito znajdują się substancje pochodzące z wąkroty azjatyckiej (azjatykozyd, madekasozyd i kwas azjatykowy). U niektórych (w tym u mnie) to się po prostu sprawdza. I musiałam przetestować (czyt. kupić i zużyć) mnóstwo produktów, żeby dojść do tego wniosku. Ale przy innych cerach lepiej mogą sprawdzać się inne substancje.
Opakowanie.
To trochę śmieszne, ale w każdym miejscu opis sposobu użycia jest... inny. Na opakowaniu, na naklejce na opakowaniu i w dołączonej w środku instrukcji nie ma zgodności co do czasu trzymania plastra na twarzy. Dlatego jak naklejam na noc, to naklejam na noc. A jak na dzień - to po powrocie z pracy patrzę, co słychać na mojej twarzy. Jeśli faktycznie plaster zrobił się biały na środku, to ściągam. Naklejam nowy (po umyciu tego fragmentu skóry) lub nie. Za to jak już walczę z jakimś wypryskiem, to faktycznie zużywam na niego kilka plasterków. Same w sobie plasterki łatwo zdjąć dzięki nacięciom na plastikowym... czymś (obawiam się, że nie znam na to odpowiedniego słowa, a uniwersalne dynks czy wihajster mi tu jakoś nie pasuje).
Cena.
Wyjściowo 51 plastrów kosztuje 50 zł. Nigdy nie kupiłam ich w tej cenie - zawsze poluję na promocję i wtedy płacę jakoś 39 zł.
Podsumowanie.
Nie chcę nikogo czarować. U mnie sprawdzają się bosko i nie sądzę, żebym szukała czegoś innego. Ale zważywszy na to, że pewne produkty dla innych okazywały się hitem (Duetus przykładowo), dla mnie często bywały bublem, mogę powiedzieć, że trzeba się samemu przekonać.
Zalety:
- Działanie
- Skład
- Typ produktu do walki z niedoskonałościami
Wady:
- Niespójna instrukcja obsługi
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie