Chitone Care Purifying Sheet Mask Maska oczyszczająca

Maska: + ma dobrze wyciętą płachtę, która świetnie przylega i łatwo dopasować ją do kształtu twarzy, +/- płachta jest bardzo obficie nasączona esencją o specyficznym zapachu. Na tyle, że aż z niej kapało, a za tym średnio przepadam, - zostawia delikatnie lepką warstewkę, + skóra po jej użyciu była niezwykle gładka, miękka oraz miała ładnie wyrównany koloryt. Wszelkie zaczerwienienia czy podrażnienia zostały wyciszone, a wypryski nie rzucały się tak mocno w oczy, + efekt oczyszczenia był zauważalny zwłaszcza na nosie i wokół niego, gdzie mam mocno rozszerzone pory, tzw. "czarne kropki" zniknęły, + jednocześnie też czuć było nawilżenie oraz odświeżenie. Co ciekawego w składzie? Kwas laktobionowy, glukonolakton, kofeina, ekstrakt z oczaru oraz lukrecji. Do kupienia m.in. na stronie producenta za 24,90/szt.

Bardzo podobają mi się opakowania tych masek. Są mega minimalistyczne jeśli chodzi o szatę graficzną. Na zewnątrz mamy kartonik, który jest bardzo fajny w dotyku - ma taką przyjemną powłokę. W kartoniku znajduje się właściwe opakownie, w którym schowana jest maseczka. Ta płachta wyróżnia się na tle innych masek tej marki. Materiał jest trochę bardziej sztywny i ma czarny kolor. Maska jest bardzo dobrze nasączona. Pierwszy raz po nałożeniu płachty płyn aż z nim ściekał - nie było to do końca komfortowe, ponieważ kapało mi z brody na nogi albo ciekło po szyi. Musiałam odsączyć maskę. Mimo to sporo płynu zostało mi jeszcze w opakowaniu. Esencja ma zapach ziołowo - miętowy. Po jej użyciu skóra była oczyszczona, pory były zwężone, a co za tym idzie były mnie widoczne - akurat w ten dzień miałam je bardzo widoczne jak na mnie. Do tego skóra była miękka i gładka. Jednak trzeba uważać na esencję - została ona opatentowana przez markę, na bazie hydrożelu chitozanu. Esencja twarzy warstwę ochronną na skórze i jest wyczuwalna na twarzy. Jeśli nakładacie coś jeszcze na twarz po użyciu maski (ja często nakładam jeszcze serum i na pewno krem) to należy robić to delikatnie, ponieważ ta warstwa lubi się rolować... Małe też wpływać na wchłanialność cięższych kremów na noc.

Wszystkie produkty marki Chitone Care mnie interesowały i chciałam je przetestować – aż miałam okazję przetestować kilka z nich! Szczególnie zainteresowały mnie ze względu na zawarty w nich chitozan. Tworzy on na skórze ochronny film, chroniąc skórę przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych, ale też dzięki niemu woda nie odparowuje nadmiernie z naskórka. Chitozan to dobroczynny składnik – pomocny w leczeniu mikrourazów właśnie dzięki ochronnemu filmowi, który stwarza odpowiednie środowisko do regeneracji skóry. Właśnie dlatego to składnik, który według mnie jest ciekawy w pielęgnacji. Miałam okazję testować wszystkie maski tej firmy. Ich maski wyróżnia to, że płachta wykonana jest z Tencelu, biodegradowalnej tkaniny z celulozy drzewnej, zapewniającego idealne przyleganie do skóry twarzy. Tkanina jest bardzo mocna, a sama maska jest dobrze wykrojona. Tutaj również grafika jest minimalistyczna, prosta. Opakowanie maski również wykonane jest z dbałością o szczegóły. Najpierw mamy kartonowe pudełeczko, które się otwiera, a w nim znajduje się saszetka z płachtą i esencją. Płachta była aż nadto nasączona esencją. Tkanina jest cienka, ale też mocna, ma kolor czarny. Co znajduję się w środku: * Chito Velum - naturalny hydrożel, będący bazą produktu, * kwasy PHA - glukonolakton i kwas laktobionowy, łagodnie złuszczają naskórek oraz wspomagają nawilżenie i regenerację skóry, * ekstrakt z oczaru - zmniejsza wydzielanie sebum i delikatnie ściąga, * ekstrakt z lukrecji - łagodzi i wspomaga procesy regeneracyjne, * olejek z mięty pieprzowej - działa odświeżająco, antyseptycznie i przeciwzapalnie. O tej maseczce mogę powiedzieć naprawdę niewiele, gdyż nie trzymałam jej na twarzy wystarczająco długo, ponieważ już po paru minutach ją ściągnęłam – uczucie pieczenia się nasilało, a po ściągnięciu maski cała twarz była czerwona i podrażniona.