Perfumy te wygrałam w wizażowym konkursie. Jako, że jestem wielką miłośniczką zapachów, to baaaardzo się ucieszyłam. Flakonów na półce nigdy za wiele, o czym z pewnością wiedzą olfaktoryczne freak'i :D.
Moimi ulubionymi kompozycjami są słodkie, ale nie za słodkie. Musi być nuta lub cały zestaw nut, które przełamią ową słodycz. W wodzie perfumowanej od Police mamy tego aż nadto, a dodatkowo jeszcze nieoczekiwany zwrot akcji. Ale zacznijmy od początku. Głowa zapachu to nuty wodne, słodka pomarańcza, grejpfrut i czarny pieprz. Zaraz po pierwszym psiku uderza wodno-cytrusowa słodkość, jednocześnie połączona ze świeżością. Jest tu wesoło, figlarnie, mogłabym rzec nawet, że nieco infantylnie, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pieprz niestety bądź stety nie jest wyczuwalny. W krótkim czasie zaczyna wybijać się serce kompozycji, czyli gruszka, heliotrop i piwonia. Tak naprawdę czuję tu tylko mydlaną piwonię, bo gruszka daje wrażenie zapachu przejściowego pomiędzy głową, a sercem, i szybko się wytraca. Owa piwonia wciąż utrzymuje słodką świeżość, choć w tle gra już coś kremowego, być może wanilia. W tym momencie zapach zmierza bardziej ku zmysłowości - zatraca swój figlarny wydźwięk, ale wciąż pozostaje wesoły. Z serca do bazy jest ponownie gładkie przejście, mimo że to właśnie tutaj pojawia się wcześniej wspomniany zwrot akcji. Wanilia, ambrarome i paczula. To te nuty są odpowiedzialne za totalną przemianę figlarno-wesołej kompozycji w otulającą i poważniejszą. Jest słodko, kremowo i balsamicznie, a ponadto wieje lekkim chłodem paczuli. Dzięki takiej różnorodności w piramidzie, owe perfumy sprawdzą się zarówno w gorące dni, jak i zimne. To naprawdę łatwa w odbiorze i przyjemna chmurka, która może spodobać się praktycznie każdej osobie lubującej się w słodkościach. Na mojej skórze trwa przez 4-5 godzin (na ubraniach cały dzień), czyli zalicza się do grupy średnio trwałych, a projekcję ma nie większą niż na długość ramion. Myślę, że nikomu raczej krzywdy nie zrobi. Dzienniaczek jak się patrzy ;).
Flakon ma kształt niespotykanej nigdzie indziej w olfaktorycznym świecie czaszki w kolorze soczystego różu. Dla niektórych zahacza to już o kicz, a dla mnie jest miłą odmianą od eleganckich lub/i minimalistycznych buteleczek. Wyróżnia się na półce wśród bardziej skromnych i stonowanych odcieni innych flakonów. Atomizer rozpyla drobną, acz dość agresywną mgiełkę, ale w żadnym wypadku nie ''pluje'' na wszystkie strony. Blokujemy go metalową zawleczką z przyczepioną zawieszką w kształcie litery ''P'' w żółtym kolorze. Zaskakująco fajnie pasuje do jakże wyrazistego odcienia różu. Jak dla mnie bomba. Kolory w moim życiu są zdecydowanie potrzebne. Pojemność to 40ml (chyba jedyna do wyboru). Wspomnę też o kartonie, w którym początkowo znajduje się flakon. Łączy holograficzną powłokę z różnymi kolorami, więc jest jeszcze bardziej kiczowaty od samej buteleczki. Ale to tylko karton, więc nie ma co się tak nad nim pastwić ;).
Zalety:
- Lekki, łatwy w odbiorze zapach
- Zmienia się, nie jest linearny
- Zaskakuje totalnie odmienną od głowy bazą
- Nie dusi i nie jest nachalny
- Ma średnią, dzienną trwałość
- Nietypowy flakon, który dla innych może być kiczowaty, a dla mnie jest miłą odmianą