Mam pewien problem z kosmetykami Fluff i to już kolejny gagatek potwierdzający regułę. Chociaż początkowo ich zapachy są prawdziwą przyjemnością dla nosa, szybko tracą swoją wyjątkowość zamieniając się w ulep z solidnym podbiciem zjełczałego, taniego kremu… I tutaj niestety było podobnie.
Działanie:
Producent obiecuje nam regenerację, poprawę wyglądu skóry i jej zmiękczenie. Dodatkowo możemy liczyć na oczyszczenie i złuszczanie. Na końcu mamy zaś nawilżenie i odżywienie. Sporo tego jak na dość tani i zawierający podstawowe składniki kosmetyk. A jak jest naprawdę?
Drobiny cukru są odpowiedniej wielkości by wykonać podstawowy zabieg złuszczania - jeśli lubicie mocne zdzieraki, szukajcie dalej. Skóra po użyciu peelingu/musu jest wygładzona i dosłownie tłusta, a warstwę tego „olejku” można uznać za zdecydowanie za grubą i zdjąć ją paznokciem… Używając kosmetyku po raz pierwszy poszłam na żywioł i to był dla mnie koszmar. Lepiłam się do ręcznika, z którego wyciągnęłam wszystkie kłaczki. Potem do piżamy, a na koniec czułam się jak lep na sierść mojego kota. Przy drugim użyciu pierwszą warstwę „nawilżenia” zmyłam żelem pod prysznic (tak, mija się to z celem…), ale tylko tak byłam w stanie zużyć opakowanie do końca. Efekt nawilżenia skóry jest dość powierzchniowy i po kolejnej kąpieli nie było po nim śladu. Dodam tylko, że skórę mam raczej normalną, że skłonnością do przesuszeń w konkretnych partiach (łydki, kolana, łokcie). Także nie było tu wielkich wyzwań biorąc pod uwagę, że prawie codziennie używam balsamu czy mleczka do ciała.
Konsystencja:
Peeling/mus bardziej mimo wszystko przypomina peeling niż mus. Duża ilość drobinek cukru podobnej wielości zatopiona jest w dość zbitej masie. Na samym początku powiedzmy, że przypominało to „napuszony” krem, ale z czasem zamieniło się w twardą pastę. Wydajność jest raczej niewielka, bo dużo kosmetyku ląduje na dnie wanny, ale akurat peelingi według mnie tak już mają i nie ma się czego czepiać.
Zapach:
Jest to oczywiście kwestia gustu i dużo zależy tutaj od Was. Jeśli lubicie słodkie, jedzeniowe zapachy, Fluff z pewnością trafi w Wasze gusta. Dla mnie mus/peeling malina i kokos pachnie przyjemnie owocowo i słodko w opakowaniu. Na skórze soczysta malina ustępuje miejsca kremowej nucie kokosa, która jest delikatnie wyczuwalna na skórze przez dłuższy czas. Peelingów używam raczej na noc także nie jestem w stanie powiedzieć czy zapach gryzie się z perfumami. Ale podejrzewam, że nie jest aż tak trwały i intensywny.
Opakowanie:
Opakowanie to plastikowy zakręcany słoiczek i przy tej konsystencji jest to jak najbardziej udany wybór. Nie ma problemu z wydobyciem kosmetyku do samego końca, a zmieniająca się na gęstą konsystencja nie sprawdziłaby się w tubie. Wizualnie również całkiem ładnie prezentuje się na półce. Peeling/mus nie ma w sobie oddzielającego się olejku, jest raczej „stały” w konsystencji, także ciężko mi ocenić czy opakowanie jest szczelne. Na pewno nie dostaje się do niego woda kiedy stoi na półce pod prysznicem.
Wrażenia końcowe:
Niestety, dla mnie to mocno średni kandydat. Nienawidzę uczucia oblepienia skóry tłustą warstewką, która lepi się do piżamy czy zbiera kocią sierść z prześcieradła (kocie i psie matki z pewnością zrozumieją). Chociaż poprawnie ściera martwy naskórek, przez swoją dość zbitą konsystencję jest mało wydajny, a lądujące na dnie wanny kawałki stanowią realne zagrożenie - to jest naprawdę tłuściutka pułapka! Zapach jest przyjemny, właściwości nawilżające dość „powierzchniowe”, a w odżywienie skóry po jednym użyciu raz na tydzień naprawdę ciężko uwierzyć, szczególnie kiedy na do dzień używam innych nawilżaczy/poprawiaczy kondycji skóry do ciała. Można spróbować, ale zupełnie nie trzeba.
No i na koniec mała rada. Używajcie szybko, bo zapach z czasem straci swoją magię.
Zalety:
- poprawnie ściera naskórek
- przyjemnie pachnie (przynajmniej na początku)
- wygodne opakowanie
Wady:
- totalny tłuścioch!
- oblepia skórę
- krótkotrwały efekt nawilżenia
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie