Bell Bell x Sinsay, Call Me Baby Eyeshadow Palette Paleta cieni do powiek

Dziwi mnie to, że na Youtube tyle było recenzji tej kolekcji, zaś tutaj... będę pierwszą recenzentką? Wow! Aż niemożliwe! Paleta, jak wygląda - każdy widzi, i każdy sam zdecyduje, czy takie kolory są mu potrzebne. Mnie kusiło i kusiło i w końcu doszło do skutku - kupiłam na promocji za 13zł. 13 złotych za taką pigmentację! Jestem w szoku! Mamy tu co prawda raptem 7 cieni, z czego dwa są drobinowe i dwa ogromne względem pozostałych, ale zwłaszcza dla tych dwóch warto! Choć najbardziej zainteresowana byłam błękitnym (bo takiego nie posiadam w swej kolekcji) i jasnofioletowym to najbardziej zaskoczyły mnie te dwa największe. Jedno dotknięcie pędzla i mamy wysoki pigment na oku - który do tego się perfekcyjnie blenduje do chmurki! Ogólnie wszystkie maty są cudowne, mają ciekawą konsystencję, może i nieco miększą, ale naprawdę świetnie się nimi pracuje. Łączą się ze sobą jak marzenie! Cienie troszkę się sypią w paletce, ale pod okiem osypu nie doświadczyłam. Najsłabszym ogniwem jest środek - niby biały, ale to taki różowy błysk - zdecydowanie topper, mogliby tu dać coś innego. Srebrny jak to srebrny - czy pasuje do pozostałych - tak średnio, ale no autor tak zdecydował to jest. Jest poprawny. Ponoć zamysł tej kolekcji to początek lat 2000. Czy ja wiem? Ale trzeba przyznać, że są to cienie neonowe, które naprawdę mają pigment, zwłaszcza fiolety, które są trudniejsze do wyprodukowania są tutaj po prostu WOW! Trwałość także na plus, nie zwijają się na powiece, nie blakną. Jedyne co mi przeszkadza to to, że paleta nie jest zaklejona czy w inny sposób zabezpieczona, dużo zmacanych sztuk widziałam nim dorwałam tą całkiem nowiutką. Jedynie zabezpieczone jest wieczko - w zasadzie nadruk na nim, dość fajny nawet, ale zerwałam tą folijkę (gumę wręcz) więc nie wiem czy z czasem te motylki się nie zetrą. No łapcie póki jest, jako paleta uzupełniająca lub samowystarczalna. Polecam gorąco!