Podobno te olejkowe tinty swego czasu robiły furorę w internecie. Sama zapragnęłam któryś za nich przetestować, ale bynajmniej nie z powodu ich popularności, a faktu, że miał tu być tint-lubię efekt soczystych ust z muśnięciem koloru, który wżera się lekko w wargi i trwa na nich dłuższy czas bez konieczności poprawiania. Mając gadaną pracę w której muszę dobrze się prezentować oraz z moją miłością do picia herbat(+nie jestem specjalną fanką mocno matowych szminek typu long lasting), to tinty są bardzo pożądanym przeze mnie typem produktów.
Jako, że popyt na nie był dosyć spory, a ja bazowałam na zakupie stacjonarnym, to kolor bardziej wybrał mnie, a nie ja kolor i tak mam jagodowy-stwierdziłam, że może dawać taki błyszczący różyk i efekt jak u aktorek w koreańskich serialach :D
Kolor na ustach rzeczywiście wychodzi różowiutki i to mocno, zdecydowanie nie na każdą okazję oraz nie do każdego makijażu-z bardziej zaakcentowanym okiem będzie się gryzło moim zdaniem.
Nawet gdy blask zejdzie to kolor nadal pozostaje intensywny, ale...
No właśnie, jest ogromne ALE.
Jakim jest trwałość. Po produkcie typu tint oczekuję koloru, który wżera się w naskórek i zostaje tam już na długie godziny. Zdolny przetrwać sporo bez konieczności poprawek czy kontrolowania sytuacji, dający subtelny zarumieniony efekt oraz schodzący w sposób estetyczny.
Tymczasem ten tint Bielendy robi to wszystko źle. Olejkowa otulająca warstwa zjada się w kilkanaście minut i zostaje sam kolor, no to jeszcze bym zniosła, bo głównie dla efektu kolorystycznego go kupiłam. Jednak to co się dzieje dalej to już z lekka żart. Już po jednym kubku herbaty są prześwity oraz nierówności, nawet bez tego po kilkudziesięciu minutach są już przetarcia, kolor SCHODZI już w pierwszej godzinie i to bardzo nierówno, nieestetycznie, lubi też robić nalotowe bonusy w kącikach ust(a produktu nie aplikuję nie wiadomo ile, zawsze też starannie oraz uważnie). Po dwóch godzinach mam tylko jakieś rozmazane smugi różowego koloru gdzieniegdzie, wyglądam jak mała dziewczynka, która dorwała się do szminki mamy i po skończonym ,,makijażu" zjadła paczkę ciastek :D Trzeba pilnować, patrzeć czy ten tint nam nie robi wizerunkowej wtopy, ogólnie kompletnie mija się z celem i koncepcją produktu do ust typu tint.
Właściwości pielęgnacyjne także słabizna. A właściwie to nie istnieją. Tint nie otula ust(mimo, że niby olejkowy), nie chroni dostatecznie przed niekorzystnymi czynnikami, a jak zaczyna schodzić to mam uczucie, że usta są gorzej suche oraz napięte niż przed aplikacją produktu. Nawet jak nałożę go na usta wypielęgnowane, to później i tak mam po nim nową kolekcję suchych podrażnionych skórek.
Aplikator tego produktu mnie mocno zaskoczył-spodziewałam się typowego skośne ściętego dziubka, tymczasem tutaj mamy coś w stylu rurki. Na początku byłam nastawiona dosyć sceptycznie to tego pomysłu, ale okazał się całkiem w porządku, pozwala na precyzyjną aplikację. Trzeba tylko przyzwyczaić się, że tint dosyć ciężko się z tego opakowania wyciska, ale to też ma swój plus-kosmetyk nie wyleje się sam w kosmetyczce.
Zapach jest całkiem ładny-owocowy, ulatnia się szybko po nałożeniu i nie zapada szczególnie w pamięć. Ważne, że nie zostawia dziwnego czy drażniącego posmaku w gardle
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie