słodki przyjemniaczek.
normalnie jestem fanką zapachów ponadczasowych, ciężkich i dających porządnego kopa w nozdrza(m.in. Organza, Shalimar, Cabochard), ale czasem budzi się we mnie wewnętrzne dziecko spragnione słodyczy. zazwyczaj jest to słodycz bardziej rozbudowana i elegancka(Dolce Vita, Lolita Lempicka), ale zdarza się, że pożądam też takiej mniej wyjściowej i zobowiązującej. taką słodyczą raczy nas Jeanne Arthes w Boum Vanille Sa Pomme D\\\'Amour(bo taka właśnie jest pełna nazwa tychże perfum).
królem tego zapachu jest mariaż wanilii z jabłkiem. i jest to związek bardzo udany, całkiem ciekawy, acz nieskomplikowany. mój nos wyczuwa, że z tego związku powstała truskawka, bo przemyka się z chichotem od czasu do czasu gdzieś w tle(a nie ma jej w nutach!), ale nigdy nie daje się złapać. kandyzowane jabłuszko z dodatkami - tak można nazwać te perfumy.
są płaskie, nie rozwijają się i niektórych może przytłaczać ich słodycz, która trwa i trwa i trwa...oj tak, zapach jest bardzo trwały, przynajmniej na mnie.
buteleczka - na początku pomyślałam sobie, że to jakiś koszmar: nie ma zatyczki, tylko blokadę, jest wielka, jakaś taka nieporęczna. no i ta czcionka...
ale wiecie co? przypomina granat i jak się nad tym zastanowiłam, to przecież "boum" z języka francuskiego oznacza nic innego, jak "bum!". i tak - zdejmujemy blokadę, psikamy i następuje wybuch miłości wanilii z jabłkiem, tak, jak w nazwie. i od tamtego momentu flakon polubiłam, aczkolwiek czcionkę w dalszym ciągu uważam za dramat.
cena - moim zdaniem do przełknięcia, 40 zł za 100ml wody jest bardzo okej.
gorzej z dostępnością, zapachy jeanne arthes widziałam do tej pory tylko w drogeriach hebe, w dodatku wybór też był raczej średni. tym bardziej, że marka wypuściła na rynek sporo innych odmian Boum, w tym np. intrygujący mnie Boum Honey(lubię miód, a w perfumach lubię go chyba jeszcze bardziej).
myślę, że zapach można spokojnie aplikować we wszystkie pory roku(nawet w lato, ale raczej w te bardziej rześkie dni).
polecam na poprawę humoru. :)