Macie czasami tak, że napalicie się mocno na jakiś produkt, a jak już go kupicie i przetestujecie, to okazuje się, że ta zachcianka okazała się niewypałem? Tak właśnie było u mnie w przypadku podkładu Youth Liberator z Yves Saint Laurent...
Youth Liberator to podkład przeciwstarzeniowy, który zawiera filtr 20SPF. Ma sprawiać, że cera wygląda młodziej i jest promienna, przy dodatkowym zapewnieniu idealnego pokrycia niedoskonałości i wyrównania kolorytu. Zawiera substancję ujędrniającą i nawilżającą skórę. Ma ukrywać mankamenty starzejącej się skóry i przywracać jej młodzieńczy blask.
Opakowanie to szklana buteleczka z czarnymi elementami i złotymi napisami, wygląda dość luksusowo. Butelka jest przezroczysta, chociaż ja nie widzę poziomu zużycia tego, co jest wewnątrz.
Pompka nie zacina się i nie pryszcze na wszystkie strony, dozuje odpowiednią ilość produktu, chociaż wydaje mi się, że mogłaby dozować więcej, bo przy kryciu, jakie daje ten podkład, czyli niemalże żadnym trzeba użyć 3-4 pompki.
Kolor, który posiadam to B10, jest to delikatny beż z podtonem żółtym, chociaż po 3 minutach oksyduje minimalnie, może o jakieś 1/4 do 1/2 tonu (ciężko mi stwierdzić), ale nie jest to tak mocna zmiana, żeby widać ją było na skórze jakoś szczególnie.
Konsystencja nie jest gęsta, ani też bardzo lejąca, coś pomiędzy. Zapach ok, chociaż jest trochę zbyt mocny i denerwuje mnie to, że czuć go potem na twarzy, ja lubię, jak kosmetyki pachną, ale nie mają mnie wkurzać cały dzień, szczególnie, jeśli zapach uważam za tzw. "neutralny", czyli tylko ok.
Przed użyciem należy go porządnie wstrząsnąć, następnie aplikacja na twarz. Ja nakładam go za pomocą gąbki BB, ale próbowałam też palcami i pędzlem, w dwóch ostatnich metodach efekt jest opłakany, przy metodzie z BB jest trochę lepiej, ale nie za bardzo lepiej. Otóż ten podkład ma znikome krycie, dokładanie warstw nic nie pomaga, można sobie jedynie zrobić kuku dokładając kolejne porcje, mimo wszystko użyć muszę jak już pisałam 3-4 pompki, co jest irytujące. Kiedy uda mi się już go okiełznać na twarzy widzę, że nic nie jest przykryte, cera jest ujednolicona, ale w minimalnym stopniu, niestety mi to nie odpowiada. Nie lubię mega krycia, ale też bardzo słabego krycia nie chcę, producent obiecywał coś innego... To jeszcze nie wszystko - moja cera wygląda w tym podkładzie koszmarnie. Kolor jest dobrany dobrze, w Touche Eclat mam B10 i on leży super, tu też mam B10, więc niby odpowiednik, także się zgadza, ale włazi w każdą porę, nawet taką, której nie widać przed jego nałożeniem, podkreśla suche skórki i wygląda nieestetycznie. Wyglądam , jakbym była chora... Chcecie więcej? Proszę. Na twarzy po nałożeniu wygląda bardzo sucho i nieważne, jaki puder rozświetlający nałożę i tak wygląda bardzo bardzo sucho, chociaż nie podkreśla zmarchów, jeden mały plusik. Wow. Ścieralność tego produktu jest ekspresowa, wystarczy nawet niemalże bezdotykowo wytrzeć sobie nos i już na całym nosie nie mamy podkładu, pod koniec dnia podkładu nie ma prawie na całej twarzy i cera wygląda na szarą i zmęczoną, zresztą podobnie jak po nałożeniu. Dla mnie to jakaś kpina. Efekt pielęgnacyjny? Chyba w snach!
Ja mam skórę mieszaną w stronę suchej (czasem suchą w stronę mieszanej), ten podkład podobno ma jakieś serum i cuda wianki na kiju, więc człowiek by się spodziewał, że skóra będzie nawilżona i w ogóle, a co dostaję? Uczucie ściągnięcia po 15 minutach noszenia i takiej nieprzyjemności, czuję go na twarzy, tak nie powinno być.
Przykro mi to pisać, ale to jeden z gorszych podkładów, jakie miałam i chociaż uwielbiam Touche Eclat, to tutaj YSL mnie zawiódł na całej linii (no, może prócz opakowania). Jestem bardzo, ale to bardzo na nie i tak właściwie to zastanawiam się, co zrobić z 95% opakowania, które mi pozostało, bo wyrzucić żal zważywszy na cenę, jaką sobie za niego śpiewają, ale mojej twarzy on już na pewno nie dotknie.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie