Obiecanki cacanki, a z portfela jakby ubyło ponad siedemset złotych... Czy było warto? Nie.
O Lunie było głośno zanim jeszcze pojawiła się w Polsce w sprzedaży. Widziałam wiele recenzji na jej temat na różnych blogach. Dziewczyny zachwalały, polecały, rozpływały się nad nią... i co? Guzik! Większość z tych osób dostała Lunę za darmo do przetestowania, więc nic dziwnego, że same achy i ochy zbierała. Lunowe szaleństwo trwało i ja dałam się w nie wciągnąć... Kuszona obietnicami producenta i opiniami użytkowniczek.
Ta "szwedzka" szczoteczka dostępna jest jedynie w perfumeriach Douglas. Co prawda kupić można ją również na allegro za 1/3 ceny, ale takowa obok oryginalnej wersji nawet nie leżała. Chociaż jakie wielkie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam, że moja Luna, zakupiona w Douglasie, wyprodukowana była w Chinach... No, ale cóż... Z tego, co dowiedziałam się od sprzedawczyni Luna to produkt selektywny, dostępny tylko w wybranych sklepach i za sugerowaną cenę. Nie ma możliwości zakupu oryginału taniej, w jakiejś uszkodzonej wersji... Więc jeśli ktoś zdecyduje się na jej zakup, to odradzam zamawianie z podejrzanych źródeł.
Producent obiecuje wiele. Szczoteczka nie dość, że ma oczyszczać, to jeszcze działać przeciw starzeniu się skóry. Można pomyśleć: ideał! Czego chcieć więcej? Tym bardziej, że szczoteczka ma dwa lata gwarancji. A w dodatku jeśli coś się nam z nią stanie po upływie tego okresu, to mamy jeszcze dziesięć lat, aby zakupić sobie nową za połowę ceny... Niby wszystko fajnie. Niby ma to świadczyć o tym, że producent jest pewny tego, co sprzedaje... Ręczy za to głową... Ale jest tu haczyk... Zakupić ponownie można tylko standardową wersję Luny. A przez te kilka lat na pewno powstanie z kilka nowych wersji tego urządzenia (już powstają...), albo i całkiem nowe cuda... I komu będzie chciało się upominać po swoją szczoteczkę za połowę ceny?
No, ale jesteśmy tu i teraz. Trzymamy w ręku naszą szczoteczkę. W moim przypadku jest to Luna niebieska do cery mieszanej. Mała, poręczna, lekka. Dobrze się prezentuje. Ale to niestety bardziej zbędny gadżet, niż sprzymierzeniec skóry. Obsługa niby prosta, ale można się w tym wszystkim pogubić. Luna posiada jeden duży przycisk do włączania, wyłączania i zmiany trybu (z oczyszczania na masaż) oraz dwa mniejsze do ustawiania prędkości. Luna posiada ich, aż siedem... ale ciężko określić jakiego konkretnie używamy, ponieważ Luna nie posiada żadnego wyświetlacza... Możemy sobie klikać plusik i minusik ile chcemy, a i tak nie wiemy na jakim poziomie aktualnie się znajdujemy (albo ja nie potrafię się nią obsłużyć?).
Mycie Luną przebiega dość sprawnie, chociaż w moim przypadku bardzo instynktownie, bo nigdy nie jestem pewna, co akurat nią robię... Według producenta jest to bardzo proste... Przyciskamy główny guzik i włącza się tryb oczyszczający. Szczoteczka, co jakiś czas daje znak, że trzeba zacząć oczyszczać kolejną partię twarzy. Niestety ten znak jest bardzo niewyraźny. Coś jakby szczoteczka się zacięła na chwilę. Trzeba być bardzo skupionym, aby go usłyszeć. Potem kolejny raz wciskamy guzik i Luna jest już w stanie spoczynku. Czeka na włączenie części masującej. My w tym czasie możemy zmyć produkt oczyszczający z twarzy i nałożyć na nią jakieś serum, aby wmasować je Luną. Ale i tu pojawia się problem. Kiedy Luna jest w spoczynku świeci się lampka... Ale czasem gasła mi ona... I kiedy znowu włączałam Lunę nie wiedziałam, czy od nowa mam tryb oczyszczający, czy masujący? Bo do wszystkiego jest jeden guzik. Za taką obsługę ogromny minus. Tym bardziej, że w opakowaniu znajdziemy lakoniczną instrukcję obsługi, która odsyła nas na stronę producenta po pełną wersję... A tam znajdziemy ją po angielsku, francusku, niemiecku, a nawet rosyjsku! Ale nie po polsku. Jak dla mnie jest to nie do pomyślenia, bo szczoteczka oficjalnie sprzedawana jest w Polsce i to za nie małe pieniądze.
Luna podobno działa za pomocą pulsacji T-sonic, ale dla mnie to zwykłe wibrowanie... Mogłabym jakąś zwykłą silikonową szczoteczkę do mycia twarzy za kilka złotych przyczepić do telefony u włączyć wibracje... miałabym to samo. Ta szczoteczka to dla mnie mały, wibrujący, kawałek plastiku obudowany silikonem. Jedynym pozytywnym aspektem używania tego "cudu" jest to, że bywa to nawet relaksujące, ale to na tyle...
Skusiłam się na nią, ponieważ chciałam dogłębnie oczyścić twarz. Pozbyć się zaskórników, zminimalizować pory. Liczyłam na świeżo wyglądającą cerę, znaczną poprawę stanu mojej skóry, ale nie widzę żadnej różnicy w porównaniu ze zwykłym myciem buzi... Naprawdę. Po samym myciu jest jakieś uczucie gładkości, ale ono szybko znika. Żadnych długotrwałych rezultatów. Używam jej od trzech miesięcy, ale moja cera nie poprawiła się. Luna nie zrobiła z moją twarzą niczego pozytywnego. Jestem w stanie z czystym sumieniem okrzyknąć ją BUBLEM. I to wartym prawie osiemset złotych.
A producent obiecuje naprawdę dużo. Redukcję zmarszczek i linii mimicznych. Tego nawet nie chce mi się komentować... Nic takiego nie zauważyłam... Bo niby od czego? Od szorowania twarzy brzęczącym silikonem? Dogłębne oczyszczanie porów? Nic z tych rzeczy... Pory jakie były, takie są. Jędrna, promienna cera? Niestety nie. Ech, mogę tak wymieniać bez końca... ale po co? Nie zauważyłam żadnych korzyści płynących z regularnego używania Luny. Żałuję wydanych na nią pieniędzy. Ale wydałam na nią zbyt wiele, żeby rzucić ją teraz w kąt. Więc myję nią twarz rano i wieczorem, wierząc naiwnie, że moja niebieska Luna używa jakiejś magicznej pulsacji T-sonic, która w jakieś magiczny i niewidoczny sposób sprawia, że moja cera się nie starzeje, jest jędrna i oczyszczona, tylko ja tego nie zauważam ;)
Podsumowując: przede wszystkim wygórowana cena. Jak dla mnie za produkt nie dopracowany, ciężki w użytkowaniu, nie robiący z cerą niczego... Ot, dobrze wypromowany bubel... Wyprodukowany za grosze w Chinach i sprzedany drogo pod szwedzką marką i z Douglasową marżą ;) A ty człowieku masuj się tym silikonowym cudeńkiem i módl się o cud...
Używam tego produktu od: 3 miesięcy
Ilość zużytych opakowań: 1 Lunę ;)