Przepiękne, choć nie takie ''intense'', jak mogłoby się wydawać ;).
Jestem zakochana w klasycznych LVEB i przyznam, że dość niechętnie sięgam po flankery. Bo po co psuć tę miłość, doskonałą, czystą i piękną?
Jednak nadeszła w końcu ta chwila i ja oraz LVEB Intense stanęliśmy naprzeciw siebie. I tak noszę te perfumy od września, niucham, rozmyślam, testuję, znów rozmyślam i cóż mogę rzec - piękny to zapach, niezwykle słodki, elegancki, bardzo kobiecy, mający silne DNA starszego brata, jednak wcale nie taki 'intense', jak go malują marketingowcy ;).
La Vie Est Belle L'eau de Parfum Intense to przede wszystkim irys - pudrowy, chyba nawet bardziej, niż u jego starszego brata. Jest różowy pieprz - to ta ostrość, która na samym początku, wraz z z owocami, ma wydźwięk nieco sztuczny i ostrawy. Bardzo szybko łagodnieje, wyczuwam dosłownie odrobinę mandarynki i...orzechy z bitą śmietaną - to ta słodka kremowość, która w towarzystwie irysa i gruszki ma charakter lavieestbellowy, a jednocześnie różni się od pierwotnej wersji. Jest tutaj również sporo mojego ukochanego jaśminu, jest tuberoza, ylang i kwiat pomarańczy, jednak stanowią one niejako tło dla zacnego trio irys-bita śmietana-orzechy.
Słowem - mamy to wszystko, co znamy z klasyka, tylko doprawione pieprzem , a gdy wszystko się ''przegryzie'', to wychodzą na wierzch orzeszki i słodka śmietanka. Jest pudrowo, jest słodko, jest kremowo, z pazurem i co ciekawe, wcale nie jest mdląco. Zapach wielowymiarowy, co rusz wychodzi na prowadzenie coś innego, nie jest nudno, oj nie!
Uwielbiam roztaczać wokół siebie ten obłok puszystej, miękkiej słodyczy, lubię, jak otoczenie mówi mi, że przepięknie pachnę, tak ''drogo i luksusowo, słodko i pięknie'' - takie właśnie komplementy zbierają te perfumy i to naprawdę mi się podoba. Zauważyłam, że jesień to ich czas, na zimę są zbyt słabe, nie mają aż takiej siły przebicia - tu wygrywa Angel, bez dwóch zdań. Jesienią natomiast LVEB Intense rozwijają się najcudowniej na świecie, a ciepłe swetry i szale tylko podbijają jego piękno i urok.
Jedyne, co mi przeszkadza i co zwyczajnie gryzie się z obietnicami i nazwą, to trwałość i projekcja. W klasyku są one wręcz zabójcze, nawet minimalna ilość naznacza wszystko swoją obecnością, a sam zapach zostawia za nosicielką długi ogon. W przypadku L'eau de Parfum Intense jest znacznie słabiej, choć przecież...no właśnie, miało być Intense!
Projekcja maksymalnie na długość ramion (dlatego są chwalone), a trwałość...cóż, na mojej skórze, która wzmacnia i wysładza zapachy jest to raptem 4 h. Smutne to trochę, nie powiem, że nie - bo choć sama kompozycja wpisuje się w moje perfumowe gusta, to nie ukrywam, liczyłam na moc zbliżoną, jak nie większą do klasyka. No cóż, trudno.
Cóż mogę powiedzieć więcej? Wielbicielkom polecam zapoznać się z tym zapachem - mimo ogromnego podobieństwa do klasyka, ta wersja ma swój indywidualny charakter i naprawdę może się podobać, zwłaszcza, że nosi się ją przyjemnie i otoczenie je lubi. Nie nastawiajcie się jednak na moc nie z tej ziemi, bo srodze się zawiedziecie. Polecam testy, dla mnie jednak to ostatnie spotkanie z tymi perfumami - klasyk to jednak moja największa miłość ;)