Intrygujące, momentami dziwne, ale kobiece i pełne głębi, czyli prowokacja w wydaniu Elizabeth Arden
Provocative poznałam wiele lat temu, oczywiście za sprawą mojej Mamy - lubiła Green Tea i pewnego dnia jej siostra sprawiła jej to cudo. Mama z początku kręciła nosem, jednak z czasem przekonała się do tych perfum - podejrzewam, że głównie dlatego, że zorientowała się, że je podbieram (no bo skoro mama nie używa, to ja sobie skubnę, prawda?). Ostatecznie zużyła z moją pomocą aż 3 flakony, po czym zapomniałyśmy o nich - i Ona, i ja.
Niedawno zobaczyłam je ponownie w perfumerii internetowej i wspomnienia wróciły - a że cena tej prowokacji była więcej, niż zachęcająca, to kliknęłam 30 ml. Gdy dotarły, niecierpliwie otwierałam pudełko, spryskałam nadgarstki i...bach. Z początku byłam rozczarowana i nawet poskarżyłam się moim wizażowym koleżankom, że coś tu sknocili, bo to nie ten sam zapach.
Ale dałam temu zapachowi szansę i okazało się, że to tylko złudne wrażenie. Na szczęście. Choć na pewno reformulacja ich nie ominęła, to jednak to są TE perfumy. Jakie są Provocative?
Zimne i ostre. Mocno kwiatowe (orchidea i lotos, taki wodny i chłodny), z nutą pigwy rodem z nalewki pigwowej oraz szczyptą imbiru. Gdzieś wybrzmiewa znajoma mi nuta frezji, ale jest sprytnie wpleciona w resztę kompozycji. Owoców nie wyczuwam zbyt intensywnie - podobnie jak frezja, jeśli są obecne, to w śladowej ilości i w nucie serca - i to właśnie one dodają odrobinę słodyczy do tej kadzi pełnej przypraw i kwiatów pachnących tak, że aż kręci się w głowie. Perfumy są gęste, zimne, drzewno-przyprawowe, przestrzenne i pełne głębi. Momentami nieco syntetyczne, dziwaczne, jakby nie z tej ziemi - ale to tylko momenty, trudne do uchwycenia, ulotne - znikające niemal tak szybko, jak się pojawiły.
Baza tych perfum jest rozbudowana i interesująca - ambra, drzewo sandałowe, cedr... To czuć i jest to cokolwiek przyjemne - idealnie dopasowane do charakteru perfum.
Przyznam szczerze, że wąchając Provocative nie potrafię dopasować ich do konkretnej osoby. Na pewno kobieta, dorosła - nie nastolatka - choć ja sama jak byłam smarkata to ich używałam, ale dopiero dziś widzę, jakie to było śmieszne, wręcz groteskowe ;). Tak więc, to perfumy kobiece, nie dziewczęce.
Raczej na co dzień, do casualowych stylizacji, ale nie do typowo sportowych - sukienka, spódnica, cygaretki, ba, nawet jeansy i biała, świetna koszula będą do niego pasowały - byle było kobieco. Do tego lekki makijaż, ułożone włosy, uśmiech numer pięć i te perfumy - kobieta pełną gębą ;)
Provocative mimo śmiesznie niskiej ceny nie pachną tanio. Trwałości może im pozazdrościć niejeden twór ze sporo wyższej półki, bowiem trwają one na skórze około 8 h, na włosach aż do ich umycia. Projekcję mają zacną, ciągną za sobą ogon, są wyczuwalne przez otoczenie i co istotne, chwalone.
Nie są popularne, już nie - dla mnie to plus, bo choć gustuję w popularnych perfumach, to jednak czasem lubię pachnieć inaczej, niż reszta kobiet - i Provocative mi to umożliwia.
Wspomnę jeszcze o flakonie - geometryczny kształt, przezroczyste szkło, minimalizm - w życiu nie pomyślałabym, że coś tak przejrzystego i krystalicznego skrywa w sobie taką zawartość. Flakon sugeruje zapach świeży, lekki, może cytrusowy - ale nie dajcie się zwieść, bo Provocative nie są ani lekkie, ani subtelne, to mocarne perfumy.
Ogólnie - powrót do przeszłości okazał się nadzwyczaj udany. Moją 30stkę zużyję z przyjemnością, na jesienne, zimne dni będzie jak znalazł - lubię się tak dystansować za pomocą perfum, a ten zapach nadaje się do tego jak żaden inny. Nie polecam, bo moje ;)