Misslyn Treat Me Sweet, Powder Blush Róż do policzków

Róż Misslyn "Treat Me Sweet" kupiłam na wyprzedaży w Rossmannie za niecałe 10 złotych. Przyznam, że nie spodziewałam się super rezultatów makijażowych, a okazało się, że produkt mnie zachwycił. Przede wszystkim kolor - bardzo ładna, delikatna brzoskwinia, która na policzkach daje subtelny efekt młodej cery. Opakowanie produktu przypomina mi żywo kosmetyki makijażowe marki "The Balm" - taki retro look, grafika pin-up girl. Co zaskakujące, w tak małym produkcie mamy lusterko, które fajnie sprawdza się podczas wyjazdów. Róż nie jest super-trwały, ale naniesiony w grubszej warstwie potrafi wytrzymać kilka godzin na skórze. Ciekawy kosmetyk, aż żałuję, że nie kupiłam innych z tej serii. Ten róż świetnie nadaje się do lekkich makijaży letnich - pięknie wygląda na twarzy. Jestem bardzo zadowolona i jeżeli ktoś ma okazję go sobie kupić to mówię: "proszę brać w ciemno!". Ładny kolor różu wygrywa wszystko. Polecam!

Jak na kosmetyk kupiony za mniej niż 10 zł to muszę przyznać, że całkiem fajny. Nakłada się delikatnie i trzeba budować krycie. Jest to plus dla osób nie używających tego typu produktów na codzień. Niestety wadą małej pigmentacji jest pudrowa warstwa na skórze. Produkt pyli się, ale dostępne kolory są ładne. Życzyłam go w jakieś dwa lata, był używany na przemian z innym. Jeżeli chodzi o cenę to napewno nie wart 30 zł, ale te 10 zł, które wydałam to dobra cena.

Na pierwszy rzut oka widać inspirację inną marką, A sam produkt nie wiem Czy jeszcze gdzieś jest dostępny. Sama kupiłam co z racji promocji w rossmannie. + na policzkach trzyma się dość dobrze i ładnie + poręczne opakowanie z kartonu +/- drobinki, których co prawda w różach nie lubię tu mi nie przeszkadzają -/+ jest mało kolorów, ale są one dość uniwersalne - za swoją pierwotne cenę w życiu bym nie kupiła - wygląd jest skopiowany przy czym wygląda dość tanio

Mam ten puder oraz inny z tej kolekcji. Ja bardzo sobie chwalę oba, ponieważ pigmentacja jest super. Na policzkach świetnie się prezentuje i daje naturalny efekt, który jest długotrwały :)

Misslyn wkroczyła do Rossmannów na standzie, więc wiadomo było, że za jakiś czas resztki będą wyprzedawać, bo nie zanosi się na szafę. Korzystając z ostatecznej wyprzedaży po 3,99 skusiłam się na dwa kolory tych różów, Be My Blush Crush oraz You Make Me Blush. Bardzo różnią się od siebie. BMBC jest taki brzoskwiniowo neutralny. Nie kusiły mnie inne, bo były dość pomarańczowe. Natomiast jest on bardziej rozświetlający niż YMMB. Drugi jest mocno różowy, choć też ma niewielką perłę, to na policzkach nie wygląda jak rozświetlający. BMBC jest takim różem, którego w zasadzie nie widać. Ja jestem bladziochem i jego nie widać! Jak to możliwe? Nie mam pojęcia. W zasadzie widoczna jest tylko perła, z każdym maźnięciem pędzla tylko bardziej, a różu brak. YMMB już za jednym dotknięciem pędzla zostawia rumieniec. Zależnie od tego jak się nałoży może wyglądać nawet źle i plamiście. Trzeba z nim rozsądnie, delikatnie dozować. Natomiast nałożony poprawnie wygląda ok i nie znika w ciągu dnia. Oba się pylą. Są dość miękkie i przyjemnie w wyprasce (swoją drogą bardzo dużej i wydajnej), natomiast pędzle robią w niej dziurki, dziabią produkt. Fajne opakowanie w stylu pop-art, do tego lusterko. Za 4zł świetne, za 30... dla tych, którym naprawdę coś wpadnie mocno w oko.

Róż kupiłam kiedyś spontanicznie na promocji w Hebe nie mając wcześniej styczności z Misslyn - do tej pory zresztą jest to jedyny produkt tej marki, jaki mam. Produkt przykuwa wzrok oryginalnym opakowaniem. Retro, troszkę w stylu The Balm. :D W środku jest lusterko, co też na plus. Niestety minusów jest więcej - przede wszystkim pigment jest bardzo mocny, więc potrzeba lekkiej ręki; łatwo nałożyć sobie za dużo. Poza tym pyli się skurczybyk jak nie wiem. Nie żałuję dyszki wydanej na ten róż, ale więcej bym go nie kupiła - szczególnie, że właściwie od dawna nie używam go już wcale.

Oceniam róż w odcieniu... hmm, chyba nazwą odcienia jest tekst w dymku na opakowaniu, czyli w tym przypadku 'Missing your kissing!' Kolor zawiera mikro drobinki, jest lekko połyskliwy (ale minimalnie, żaden z niego brokatowy ocień - po prostu nie jest matowy). Odcień - ładny róż z lekką domieszką połyskliwej brzoskwini. Fajnie ożywia cerę, jest lekko ocieplony, co mi odpowiada. Kolor, który wybrałam, to dość neutralny odcień. Powinien pasować większości osób, szczególnie że nie jest zbyt ciemny. Oczywiście nie sposób pominąć opakowania - w stylu pop art, bardzo fajne, zabawne, niebanalne. Tekturowe, ale solidne, z lusterkiem. Samo opakowanie na plus, można spodziewać się równie fajnej zawartości. Pigmentacja nie jest zbyt mocna i na ciemniejszych karnacjach może być słabo widoczna. U mnie róż jest mało widoczny, kiedy jestem opalona, podobnie gdy mam na twarzy bronzer, nawet lekki - trudno mu wybić się na tym tle. Może nie jest to wada sensu stricte - dla kogoś o porcelanowej karnacji może to być zaletą. Dla mnie jednak jest zbyt mało wyrazisty, jakoś tak niknie i rozmywa się na twarzy, nie robi żadnego efektu wow. Lubię róże, które niosą w sobie coś nowego czy oryginalnego na tle konkurencji, czy to rodzaj wykończenia, czy odcień, cokolwiek - ten niczym za bardzo się nie wyróżnia. Mam kilka różów dających naprawdę ponadprzeciętny efekt, czy to matowe, czy połyskliwe, dają jakiś niebanalny look, albo super świeżości, albo twarzowego koloru; ten nie robi nic nadzwyczajnego. Efektu jakoś wyraźnie nie da się stopniować, raczej pozostaje delikatny. Trwałość - raczej przeciętna. Mało rzuca się w oczy od początku, i tak też pozostaje, pod koniec dnia staje się dość blady. Największą zaletą, nie da się ukryć, jest opakowanie. Ładne, praktyczne (lekkie). Nie widzę powodu, żeby kupić go ponownie (zresztą, jak to róż, pewnie szybko się nie skończy). Taki sobie, o. Ale zły też nie jest ;) Można spróbować, dla mnie nic specjalnego, wypróbowałam i wystarczy.